Dan Coman - „Parochia” [fragment]

Dan Coman
Parochia [fragment]

Gderała, układając sobie poduszkę.
Idź do przedpokoju, jeśli zachciewa ci się tych głupot, ja chcę spać – wybuchała, a potem szybko i zdecydowanie wstawała z łóżka i zdmuchiwała lampę.

Tata nie mówił nic. Czasami brał grubszą bluzę i wychodził z książką do przedpokoju. Przez szybkę w drzwiach widziałem migoczący długo płomień świecy.
Pożyczał książki z wiejskiej biblioteki. Żona Mîrzy, bibliotekarka, wypominała nam to, ilekroć przychodziła do nas ze swoją grubaską. Czułem się bardzo zawstydzony, gdy ją słyszałem.

Kiedy nie miałem już ochoty kozłować samemu piłki po podwórku, ani gonić za kurami, wchodziłem do domu, do cienia, aby położyć się na łóżku. Znajdowałem zamkniętą książkę odłożoną na telewizorze, chociaż matka tak wiele razy mówiła mu, by nie zostawiał ich w ten sposób, na widoku. Czasami je otwierałem i próbowałem czytać, ale zwykle bardzo szybko się nudziłem. Nie miałem cierpliwości, aby podążać za tymi linijkami do końca, zupełnie nie rozumiałem przyjemności, jaką czerpał ojciec z siedzenia nocami z nosem w książkach.

Raz znalazłem otwartą książkę, odwróconą okładką do góry, na łóżku. Matka poszła z praniem nad rzekę, tata rąbał drwa za domem. Widziałem brata przez okno, usiłował zaparkować tyłem do ogrodzenia. Wszedłem, by założyć krótkie spodenki, miałem zamiar wyjść na boisko i strzelić Ninii kilka bramek. Nie mogłem znaleźć szortów, na próżno wyjąłem wszystko z szafy. Zajrzałem też do komody pod telewizorem, chociaż wiedziałem, że mama trzyma tam robótki ręczne. Zerwałem nerwowo koc z kanapy Sanda, uklęknąłem i zajrzałem pod łóżko. Nigdzie nie było moich spodenek. Wyjrzałem przez okno, może dałem je mojemu bratu, ale też nie. Podniosłem książkę, żeby spojrzeć pod koc na łóżku rodziców, nie zamierzałem czytać. A jednak, odwracając książkę, moje oczy padły na dialog – a dialogi lubiłem, wydawały mi się łatwiejsze do czytania, kończyły się szybciej. Jakiś mężczyzna rozmawiał z kobietą. Już miałem zamknąć książkę, gdy nagle mężczyzna powiedział: domnişoară, n aţi vrea ne tutuim? („panienko, czy nie chciałaby pani przejść ze mną na ty?”). W tamtym momencie poczułem, jak krew pulsuje mi w policzkach i jak moje policzki puchną gotowe pęknąć.Să ne tutuim, să ne tutuim, Boże, to słowo! Nigdy wcześniej go nie spotkałem, nigdy wcześniej nie słyszałem. „Czy nie chciałaby pani p r z e j ś ć z e m n ą na t y?”. Boże, więc to tak.

Było oczywiste: to dlatego mama nie pozwalała ojcu afiszować się z takimi książkami! To były te bzdury, których nie powinien był nam pokazywać! Tutuim, „przejść na ty”, tutuim – moja głowa rozbrzmiewała erotyczną siłą tego powiedzenia, să ne tutuim, przejść ze mną na „ty”, wielki Boże! Usłyszałem, jak moja matka rozmawia na podwórku, ugładziłem szybko ręką okolice rozporka, odłożyłem książkę tak, jak ją zastałem i natychmiast wyszedłem, przecinając pole. Podniosłem ręce do ust, aby naśladować sowę, ale nie mogłem. Wróciłem się natychmiast i, chodząc wte i wewte pod drzwiami, zniecierpliwiony, przeklinałem w myślach ojca za to, że nie wyszedł ani razu z tego pokoju.

Tamtego dnia wychwyciłem tylko jeden moment, w którym udało mi się wejść do domu samemu. Tym razem książka była na telewizorze. Nasłuchując wszelkich odgłosów z zewnątrz, z dudniącym sercem, otworzyłem ją. Tam, gdzie znajdowałem jakiś dialog, zatrzymywałem się i czytałem szybko, z zapałem, czekając, że znajdę to, czego szukam.

Jakkolwiek próbowałem, nie znalazłem już tego zdania. Kiedy zawołała mnie matka, byłem już zlany potem.

Panienko, czy nie chciałaby pani p r z e j ś ć z e m n ą n a t y?”.

Wchodziłem coraz częściej do domu, polując na książkę, otwierając ją dokładnie na stronie 28, tam, gdzie, następnego dnia, po obiedzie, drżąc i pocąc się jak mysz, znalazłem, kartkując nieprzerwanie przez prawie godzinę, to zdanie. Całe szczęście, że ​​nikt mnie nie nakrył.

Ilekroć zbliżałem się do tej książki, moje serce waliło w piersi jak szalone, a w mojej głowie brzęczało jak neonówka w szkolnym korytarzu. Tutuim, tutuim, tutuim. Ta sama strona, za każdym razem. Haralamb Zincă Zbrodnia, prawie doskonała Wydawnictwo dla Młodzieży, niebieska okładka. Moja ulubiona książka, najwstydliwsza książka, do jakiej kiedykolwiek zajrzałem, największa rozkosz, jaką kiedykolwiek ktoś u mnie wywołał. „Panienko czy nie chciałaby pani p r z e j ś ć z e m n ą n a t y?”.

Umknęło mi jednak, podczas tych wszystkich niezmiernie szczęśliwych dni, że w pewnym momencie tata skończy czytać i odniesie ją z powrotem do biblioteki, biorąc inną.

Prawie zamarło mi serce, kiedy pewnego popołudnia zakradłem się do domu, a na telewizorze zastałem inną książkę.

Była z tej samej serii, ale okładkę miała żółtą, a zamiast Haralamby Zincă pojawił się Octavian Păscăluţă. Morderca przyjdzie sam przeczytałem, nie mogąc w to uwierzyć, czując jak uginają mi się kolana. Wydawnictwo dla Młodzieży, czytałem i czułem, jak pali mnie w żołądku. Nabiegły mi do oczu łzy, kiedy zdałem sobie sprawę, że to koniec.

Przez wiele dni chodziłem jak lunatyk, chowając się i lamentując, przeklinając w myślach ojca i coraz częściej kręcąc się wokół biblioteki we wsi. Ile razy bym nie powtarzał sobie tego zdania, jego siła nie dorównywała chwilom, w których czytałem je w książce. Raz nawet wszedłem do domu, w którym znajdowała się biblioteka, i stałem przez kilka sekund przed drzwiami, na których wisiał odręcznie napisany harmonogram godzin, ale nie miałem odwagi wejść. Gdybym to zrobił, z pewnością matka dowiedziałaby się i spuściła mi lanie. Do tego wstyd, by poprosić żonę Mîrzy o taką zakazaną książkę, pełną głupstw, powiedziałaby o tym każdemu, wytykano by mnie we wsi palcami. Nie wiedziałem, co dalej robić.

Dopiero później, w nocy, gdy wszedłem do łóżka, a tata wyszedł do przedpokoju i zapalił świecę, przyszło mi do głowy, że może i ta książka miała coś takiego. To było to samo Wydawnictwo dla Młodzieży, a książka została wydana w tej samej serii. Nie spałem całą noc. Kiedy, rankiem, po tym jak nakarmiłem kury, wszedłem do domu, rzuciłem się na książkę i zacząłem czytać. Przerzucałem oczywiście strony bez dialogów, pocąc się ze zniecierpliwienia. Ale na próżno czytałem w ukryciu, drżąc z emocji i strachu, by nie nakryli mnie rodzice, niczego już nie znalazłem.

Nie pozostało mi nic innego jak ukryć się od czasu do czasu w WC, i gdy się dotykałem, wyobrażałem sobie, że jestem z Ninią na boisku, przestajemy grać w piłkę, podchodzę do niej delikatne i pytam:

Panienko, czy nie chciałaby pani p r z e j ś ć z e m n ą n a t y?”.



[przekład Joanna Kornaś-Warwas]