Książka tygodnia: „Teraźniejszy przeszły, przeszły teraźniejszy” Eugena Ionescu [fragment]

Eugen Ionescu
TERAŹNIEJSZY PRZESZŁY, PRZESZŁY TERAŹNIEJSZY
[fragment]

„Tylko ci powinni mówić, tylko ci powinni pisać, którzy mają coś do powiedzenia. Każdy ma coś do powiedzenia. Jestem każdym, częścią wszystkich. Mam coś do powiedzenia. To nie do końca prawda – ci, którzy są jak wszyscy, nie mają nic do powiedzenia, bo to samo, co oni mogliby powiedzieć, mówią wszyscy. Trzeba być w połowie każdym, to znaczy trochę wszystkimi, w połowie innym, w połowie samym sobą. „Wszyscy” to bezosobowe „się”, to pustka. Trzeba być osobowym. Moje ja jest tym, co przeciwstawia się innym, inni są tymi, którzy przeciwstawiają się mojemu ja. Ta właśnie opozycja, ta równowaga konstytuuje to, co osobowe.

Muszę próbować mówić, mówić do siebie samego. To znaczy realizować się. Realizować się to istnieć. Nie chodzi o to, by być wielkim ideologiem, tych już jest aż nadto – zbyt wielu mamy po wojnie „myślicieli”, czyli ludzi wyciągających wnioski na przyszłość z przeszłości, która nie stanie już przyszłością. To, co powróci w przyszłości z tamtej przeszłości, nie zyska już uznania. Trzeba być sobą. A chcąc być sobą, nie można bać się banalności, trzeba być też typowym. Bo wszystko to, co zdaje się banalne, powierzchowne, nawet płaskie, za dwadzieścia lat albo za lat pięćdziesiąt może się okazać pasjonujące i zadziwijące.

Na rzeczy trzeba patrzeć z góry. Nie dajmy się schwytać w pułapkę ideologii, tych ulotnych frazesów, tych prawd bez rozmachu, jak chociażby przekonanie, że indywidualistyczna literatura jest już przestarzała, że mamy teraz pisać „kolektywistycznie”, by wyrazić nowy świat – nacjonalistyczny czy komunistyczny, nazistowski czy jakikolwiek inny. (W gruncie rzeczy to ideologie i ideologiczne pisarstwo, ideologiczne mody są przestarzałe; dzisiaj, w 1967 roku, dostrzegamy to, co było ideologiczną modą dwadzieścia pięć czy trzydzieści lat temu, nie widzać przy tym, że dzisiejsze ideologiczne mody są tak samo passé jak te z 1935 roku […]).

Trzeba być ponadto, wznieść się ponad swój czas, przekroczyć go, by wraz z nim nie zniknąć. Być może dlatego, że jestem słaby, albo dlatego, że jestem silny – bo to, co zdaje się słabością, bywa siłą – będę odporny na kryzysy, na prądy, na przypływy i odpływy czasu, nie będąc przy tym poza swoim czasem, lecz z nim walcząc, płynąc pod prąd, będąc w opozycji, wyrażając swoje czasy poprzez przeciwstawienie się im. Przy czym to przeciwstawienie się nie znajduje odzwierciedlenia w ideologiach, one bowiem są jak znikające fale; a ja nie będę falą pośród fal, lecz skałą – być może – to znaczy ludzkim trwaniem, czymś jak uniwersalna świadomość, czasem zakryta falami, lecz zawsze tu obecna. Nie dać się porwać. Zachować przenikliwość, nie dać się nabrać, w swych ocenach kierować się zdrowym rozsądkiem, bo ideologie są szalone, a wszyscy ludzie są żarliwymi i fanatycznymi ideologami; a to, co ideolodzy nazywają sensus communis - „zmysłem wspólnym” - jest często właśnie bardzo „wyjątkowym zmysłem”, którego im samym brak. Ideologie są kryzysami.

I jeśli zapracowałem sobie na nazwisko, to dużo i nic wielkiego. Mogę mieć szczęście i trafić z tym, co piszę, w odpowiedni moment – ani zbyt bliski, kiedy burza jeszcze szaleje, ani zbyt odległy, kiedy już nie ma po niej śladu. Lecz jeśli nawet znajdę w przyszlości życzliwy odbiór – cóż z tego, co to jest warte? Jedyna troska, która wznosi człowieka ponad niego samego, to troska o absolut, a właściwie obsesja absolutu, nieokiełznana żądza absolutu. Żyjemy w upadłej epoce, w której zamiast przagnienia absolutu mamy problemy polityczne. Gdy ludzie tracą zainteresowanie dla celów ostatecznych, gdy trapi ich tylko los jakiegoś narodu albo gospodarka, gdy wielkie problemy metafizyczne przestają być źródłem naszych cierpień, gdy są nam obojętne – wtedy ludzkość się degraduje, popada w zbydlęcenie. Nic nie wydaje mi się smutniejsze i głupsze niż oddanie swojego życia jakiejś partii politycznej. Strzeżmy się kłamstwa przypisującego polityce wymiar duchowy, fałszywego przekonania, że polityka także stanowi odpowiedź metafizyczną.

Polityka przestała być urządzaniem państwa, stała się jego psuciem, pragnieniem wstrząsu i wywracania. Polityka jest zmianą dla zmiany, rewolucją dla rewolucji, jest ukrytą chęcią unicestwienia rozwoju ducha: przelotne rewolucje, tyranie i cenzura, rewolucje kulturalne są destrukcją kultury, rewolucje kulturalne palą książki, burzą zabytki. Podobnie jak w czasach Savonaroli widzimy to wszystko także dziś, w 1967 roku; dziś, gdy szaleją zakazy. Współczesne rewolucje ze swymi fałszywymi religiami są jak rewolucje chrześcijańskie niszczące pogańskie kultury, jak islam burzący Bizancjum i zabytki Aten. Każda rewolucja burzy Bibliotekę Aleksandryjską.

*

Możemy stworzyć cyrk pcheł. Trzeba je wytresować. Najpierw należy sprawić, żeby nie skakały. Jak to osiągnąć? Umieszczamy pchły pod odwróconą szklanką. Próbując skakać, uderzają w szkło i upadają. W pewnym momencie przestają skakać. Wtedy można podnieść szklankę, bo ogłupiałe pchły poruszają się już niemrawo. Możemy je popychać palcem, dmuchać na nie - nie skaczą.

Ja jeszcze próbuję skakać, lecz coraz rzadziej, z coraz mniejszym przekonaniem. Kiedy nastąpi pokój, gdy znów otworzą granicę, gdy zwrócą mi wolność – być może ze strachu przed uderzeniem w niewidzialną szybę nie ośmielę się podskoczyć.
Ale nie, nie, nigdy nie stracę swoich odruchów.

*

Istinieją ludzie, którym nie przeszkadza buczenie odkurzacza, hałas samochodów czy kulawe albo niewygodne krzesła, na których nie da się siedzieć; istnieją też ludzie nieodróźniający domów ładnych od brzydkich, obojętni na zimno i upał czy na temperaturę w ogóle; istnieją ludzie, którym świat zewnętrzny jest obojętny, przyzwyczajają się do niego, czy też raczej ani przyzwyczajają, ani nie przyzwyczajają. Dla mnie wszystko jest dotkliwe. Nigdzie nie jestem u siebie. Mówią, że to przez mój okropny charakter. Lecz ja nie do tego zostałem stworzony. Czy może inaczej: mam głębokie poczucie, że moje pokolenie w świecie jest absolutnie nieznośne.

*

Dostarczono mnie w złe miejsce. Zostałem zapewne stworzony do bycia widzem. Tymczasem zamiast zostawić mnie na krześle widza, kazano mi grać w sztuce. Żeby choć główną rolę. Żeby w ogóle jakąś rolę. Ale nie, jestem tylmko cienime, nieważnym statystą. Statysta nie ogarnia całości spektaklu, widzi ledwie kilka sznurków, trochę dekoracji od tyłu, tyranizującego go reżysera, swój kostium starego halabardnika, metr kwadratowy sceny. Jestem jednym z niezliczonych figurantów. Jestem halabardnikiem. Lub jednym z tłumu statystów odgrywających galerników. Mam tylko jedną kwestię do wypowiedzenia.

*

Generalne idee, idee zbyt generalne. Idee nie dość generalne. Idee generalne nie bardzo generalne. Idea generalności. Generalna genialność. Generalna i dea generalnej genialności. Generalnie generalne idee generalności są genialne. Generałowie zaproszenia na próbę generalną. Generałowie młodszej generacji. Generować generalicję. Generalnie można wezwać generację generałów. Geny. Gentryfikacja. Generować generalnych generałów młodszej generacji. Zregenerujmy naszych generałów. Genetyczna regeneracja. Genetyczny generał. Genetyczna regeneracja generałów staje się gremialna. Gra generuje generalicję. Generyczny generał i genialny futerał? Nie ograniczajcie się, genialnu generałowie. In genere, genialny generał, udający się do Genewy pgrać, generalizuje. I generuje swoje idee, swoje chromosomy i swoje geny w generycznym zagraniu. Generalna genialność. Wygenerowani generałowie genetycznie przegrani. Genialność generalna, genialność generalna, generalna genialność.

[©Agora, przekład Anastazja Dwulit]