Książka tygodnia: „Sprzedawca początków powieści” Mateia Vișnieca [fragment]

Potem, przed południem, odebrałem telefon z Bukaresztu, kolega po fachu prosił mnie, bym podpisał petycję w sprawie ratowania Domu Monteoru. Wszystkoto wprawiło mnie w dziwny stan oderwania od rzeczywistości. W przedłużeniu tych niepokojów przeszkodził mi w samo południe gwałtowny deszcz, zniekształcający drzewa na Polach Elizejskich, deszcz nasłany najwidoczniej przez nieprzyjazny los pragnący zakłócić mi dzień, w którym miałem otrzymać cenną nagrodę literacką.

Pierwsze słowa powieści są jak krzyk majtka, który obserwuje ocean z bocianiego gniazda i w pewnym momencie oznajmia, że na horyzoncie widać ląd…Wiem, że te twierdzenia mogą wydawać się nieco patetyczne, a nawet groteskowe. A jednak, jeśli poświęcić im odrobinę uwagi, zauważy pan, jak bardzo są trafne... Dobry początek powieści jest albo metafizyczną zapadką, albo niczym.

Kto przedstawił mi tego człowieka? Jak to się stało, że przykleił się do mnie, tam, w tamtym tajemniczym ogrodzie, gdzie ostatecznie ceremonia wręczenia drugorzędnych nagród odbyła się pod dość szczodrym słońcem, które wyłoniło się spomiędzy chmur w ostatniej chwili? Trawniki, krzewy róż, alejki wysypane drobnym żwirem były jeszcze nasiąknięte wodą, ale nikt nie wydawał się onieśmielony tym wilgotnym i rześkim wszechświatem. Wszyscy ci pisarze i krytycy, redaktorzy czasopism i agenci literaccy wyglądali tak, jakby wyszli właśnie z nagradzanych tam książek i wydawali mi się raczej postaciami fikcyjnymi. Patrzyłem na nich, skądinąd zdumiony, jak korzystają w pełni z owego  garden party, jak przemieszczają się gorączkowo, biegając od stolika do stolika, od japońskich specjałów po maghrebskie, od piramid owoców do półmisków ze słodyczami, ale przede wszystkim jak korzystają z szampana, który lał się bez ograniczeń i jak wymieniają między sobą zakodowane frazy i słowa, którym towarzyszą gesty i spojrzenia równie pełne znaczeń i subtelnych przekazów.

Ja sam miałem kieliszek szampana w ręku i siliłem się na uśmiech, ilekroć ktoś podchodził do mnie, aby powiedzieć mi, jak bardzo zasłużyłem sobie, wreszcie, na uznanie jury. To nie była ważna nagroda, nie znalazłem się nawet na szczycie listy, jednakże zrobiłem ważny krok w stronę większejwidoczności.

Palec, który pociąga za spust, oto co właściwie znaczy udane, intensywne pierwsze zdanie.  Prawdziwy początek powieści jest wybuchem wewnętrznego pożaru... Proszę nie zapominać jednak, że zdarzają się czasem pierwsze zdania samobóje… Niech pan sobie wyobrazi początek powieści o wielkiej sile, ale który ma trajektorię bumerangu. Co on wtedy robi? Otóż powraca w pewnej chwili i uderza pana z całej siły w twarz. Ale pan dobrze wie, że autor, autentyczny pisarz, gdy zaczyna pisać, liczy się z pewnym ryzykiem... Także z tym, że może skończyć pod zwaliskiem swojej konstrukcji…

Człowiek, który plótł mi te słowa zdawał się nie mieć twarzy, jego rysy drżały przede mną i nie mogłem ich uchwycić. Przez chwilę był bardziej głosem. Zwracał się tylko do mnie czy rozbrzmiewał w uszach wszystkich tam zgromadzonych, około dwustu istot dotkniętych nieuleczalnym wirusem literatury? Moja uwaga została podzielona na dwieście małych kierunków, gdyż ci ludzie interesowali mnie, przynależeli do tak zwanej paryskiej śmietanki artystycznej, absolutnie wszyscy byli bardziej wtajemniczeni ode mnie („wtajemniczeni w co?” „we wszystko”) ieksponowali siebie w tym wilgotnym wszechświecie z nieskończenie większą naturalnością niż ja.

Gdybym mógł zebrać myśli w jeden strumień, przemówiłbym do niego następującymi głosami przyklejonymi do mojej błony bębenkowej: niewidzisz, że teraz moim największym zmartwieniem jest moja prawa ręka? Z lewą sobie poradziłem, trzymam w niej kieliszek szampana, ale prawa nie znajduje żadnego zastosowania, żadnego oparcia, żadnego sensu, nie udaje mi się nadać jej żadnej naturalnej pozy.

Mógłbym opowiedzieć szerzej o tym wszystkim, jeśli znajdziemy trochę czasu.

Pewnie. Czas nie stanowi problemu.

W każdym razie pierwsze zdanie powieści musi być czymś w rodzaju lokomotywy zdolnej pociągnąć za sobą cały szereg słów, zwrotów, stron i rozdziałów, cały orszak znaków i cały łańcuch zdarzeń i metafor. („A,bonjour i gratulacje, właśnie czytam pana książkę.”) Pierwsze zdanie jest właściwie eksplozją... („Brawo. Właściwie to kto jest pańskim wydawcą?”) Chociaż czasami ta eksplozja może się opóźnić. Ale, prędzej czy później, musi powołać do życia jakiś świat. Niewielu autorów jest świadomych szczególnej natury tego pierwszego zdania, faktu, że pełni ono funkcję prawdziwego Big Bang...

Zadowoleni z siebie, żądni uwagi, wszyscy bohaterowie tego społecznego i literackiego spektaklu byli nieustannie podekscytowani. Grupy po trzy, cztery, pięć osób tworzyły się z prędkością Browna, i równie szybko się rozpadały, ponieważ każdy uczestnik gry pragnął doświadczyć możliwie jak najwięcej kombinacji.

Zawsze byłem dobrym obserwatorem świata, wnikliwym i cierpliwym. Jeśli pod koniec życia miałbym dostać jakieś wyróżnienie, powinni mnie nagrodzić za sumienność, z jaką patrzyłem nawszystko, w pierwszej kolejności na ludzi. Tak, to przede wszystkim ludzie zdawali mi się godni rozkoszowania się nimi, bez względu na to, czy byli to anonimowi przechodnie, znajomi, celebryci czy drobni aktorzy rytuałów miejskich.

Ludzie ze swoimi wewnętrznymi sprzecznościami, jawnymi lub skrywanymi, świadomymi lub nieświadomymi, byli moją pasją. Człowieczy balet na ulicach, na dworcach, w supermarketach, na placach i we wszystkich miejscach zdolnych przyciągnąć więcej niż jedną osobę, wydawał mi się od zawsze spektaklem o ogromnej sile, komicznym przez wymiar nieprzewidywalności, tragicznym przez swoją bezużyteczność, poetyckim przez swój nieład.

Niewielu pisarzy wie natomiast, że te pierwsze kluczowe zdania można kupić – zakończył człowiek o drżących rysach. To jest właściwie to, co chciałem panu powiedzieć. Nasza agencjaprokuruje początki powieści od ponad trzystu lat. Zostawiam panu moją wizytówkę, kto wie, może pewnego dnia spotkamy się ponownie... I gratuluję nagrody...

Sprzedawca początków powieści zniknął zostawiając mnie w stanie wewnętrznego komfortu. Coś zbawiennego dla mojej równowagi zaszło w chwili jego odejścia: moja prawa ręka odnalazła sens, ściskałem w niej wizytówkę nieznajomego.”


Przekład: Joanna Kornaś-Warwas