Książka tygodnia: „Wewnętrzny zero”Lavinii Braniște [fragment]

Lavinia Braniște
WEWNĘTRZNY ZERO [fragment]

[…] Odpycham się na moim biurowym krześle, ale nie jadę płynnie do drukarki, jak byłoby ładnie przed Miguelem Angelem Moroyem, bo kółeczka są zepsute i się nie obracają, tak więc muszę się podnieść, wręczam mu tabelkę i przyglądam przez dość długą chwilę. Jest fajnym facetem. Wysoki i przystojny, wygląda bardzo hiszpańsko, brunet, ma czarne, głęboko osadzone oczy i dołeczki w policzkach, których nie widzę, bo przysłania je krótka broda, ale intuicja podpowiada mi, że tam są. Widzę je w jego oczach, kiedy się uśmiecha. Drogi garnitur. Obrączka.

Urządzę się w biurze nad panią – mówi i wskazuje palcem na sufit.

W 216 – podpowiadam.

Nie mogę tego pani potwierdzić – odpowiada, nie odrywając ode mnie wzroku.

Nienawidzę wszystkich tych bogaczy, którzy są piękni dzięki swoim pieniądzom. Którzy emanują siłą nabywczą.

Kieruję kolegów jeden po drugim na rozmowę, tylko Florin Ivanciuc cały czas odkłada ją na później i jest przerażony, bo nie zna żadnego języka obcego.

Ja wchodzę przedostatnia.

Ile mam lat. Skąd jestem. Jakie skończyłam studia. Od kiedy jestem w firmie. Jak mi się układa z szefostwem. Jaka jest atmosfera wśród kolegów.

Robi notatki.

Przygląda mi się.

W jakim kierunku chciałabym się rozwijać. Mówię mu, że w kierunku marketingu. Co jest bzdurą, bo nie mam takiego zamiaru, ale to jest świat, w którym nie możesz nie chcieć się rozwijać, jesteśmy synami i córami targetu. Moim targetem jest to, by przetrwać każdy dzień, wyjść o godzinie piątej jak pies spuszczony ze smyczy w parku i pobiec wytarzać się w martwych wronach, żeby zgubić swój zapach. Dzisiaj moim targetem jest jak najszybsze wyjście z tego ciasnego pokoiku, w którym czuję każdy oddech tego mężczyzny. Tego pięknisia, który przepytuje moje życie. W tej firmie nie ma dla mnie kierunku rozwoju, nie będę nigdy ani architektem, ani inżynierem, a dziewczyny z marketingu są po ekonomii, choć nie robią jakichś rzeczy niemożliwych do nauczenia. Ale nie, to nigdy nie była opcja dla mnie.

Tak, to ma sens – mówi. – Myślę że w ciągu dwóch lat nauczyła się pani wystarczająco dużo na temat tego, jak działa firma. A co najbardziej panią pociąga w marketingu?

Projekty przetargowe.

Czasem moje ciało daje sobie świetnie radę beze mnie. Potrafi wypluwać z ust stosowne odpowiedzi.

A życie osobiste? – pyta bez cienia powściągliwości. – Ma pani rodzinę?

Nie, nie jestem mężatką.

A jakiś partner?

Zastanawiam się.

Zależy.

Mój wariant:

Tak, mam. Związek na odległość. To skomplikowane.

Uśmiecham się.

A gdzie on jest? – pyta.

W Klużu.

To w Rumunii?

Tak.

Jak daleko?

Pięćset kilometrów. Ale u nas to oznacza jeden dzień jazdy pociągiem.

To go nie interesuje.

Gdzie się pani widzi za pięć lat?

Moreno musiał przyjechać ze swoim dyrektorem HR-ów, żeby ten zadał mi właśnie takie pytanie.

Może powinnam powiedzieć, że w Madrycie, powinnam wypowiedzieć Madryt z akcentem z Madrytu i tym samym wzbudzić jego zaufanie. Teraz właśnie nadeszła moja szansa na rozwój.

Tutaj.

Tutaj – gdzie?

Tutaj, w firmie. W Bukareszcie.

Osoba, która zna tyle języków obcych jak pani, mogłaby z łatwością zrobić międzynarodową karierę.

Dla mnie to wsio ryba czy stoję przy kserze tutaj czy w Madrycie, tylko że tam więcej bym zarabiała, byłabymmileuristą, jak zwykło się po hiszpańsku nazywać nieszczęśników z minimalną krajową, co i tak oznaczałoby życie dwa razy lepsze niż w Rumunii.

Nic już nie mówię, a on czeka. Zastanawiam się, czy po takiej rozmowie on powiedziałby Lilianie, że ma wierną pracownicę, czy raczej by mnie oskarżył, że ją zdradziłam, jeśli wskazałabym Madryt.

Ma pani jakieś pytania? – pyta, a ja cieszę się, że się skończyło i odpowiadam:

Nie.

Florina Ivanciuka przyprowadzam prawie za rękę, cały czas próbuje mi wytłumaczyć na korytarzu, że on nie chce na tę rozmowę i że nie ma nic do powiedzenia. Że jego zatrudniła szefowa i tylko szefowa może mu zadawać pytania.

Jak robimy? – pytam w drzwiach Monroya.

English? – zwraca się przez moje ramię do Florina, który został na korytarzu.

Oboje kiwamy przecząco głową.

Proponuję, że będę tłumaczyć. Florin przynosi jeszcze jedno krzesło, siadamy do stołu, a teraz pomieszczenie jest jeszcze mniejsze, powietrze jeszcze cięższe i gęstsze. Słyszę jakby z beczki dźwięk telefonu, który dzwoni u mnie, na dole. To dzwoni wewnętrzny.

Pierwsze pytanie Monroya brzmi: jak to pan nie zna języków obcych, a Florin odpowiada, że nie było potrzeby i ja tłumaczę: nie było potrzeby.

Ale pracuje pan z klientami z zagranicy.

Tak, ale pracujemy w ekipie. Jak kiedyś będzie taki przypadek, że będę musiał się komunikować bezpośrednio, to na pewno zrobię intensywny kurs – podenerwowany Florin zwraca się do mnie.

Cała rozmowa krąży wokół tematu języków obcych, Monroy omija sytuację miłosną i plan pięcioletni.

Następnego dnia rano chcę otworzyć bramę, ale jest już otwarta, tak samo jak drzwi wejściowe, a Traian czeka w kuchni na plastikowym krześle, przeglądając gazetkę z Kaufl andu.

Podaje mi rękę, jak to robi każdego dnia ze wszystkimi, a ja dostaję – jak każdego dnia – gęsiej skórki od tego ciepłego i miękkiego uścisku, tego przyjaznego powitania przywołującego na myśl martwą rybę.

Możesz podejść do Liliany? – mówi, a ja się zastanawiam, co takiego zrobiłam.

Szefowa każe mi dziurkować i wkładać do segregatorów oferty i trzyma mnie w niewoli w swoim biurze przez czterdzieści minut.

Dobrze że już pojechali i mamy ich z głowy. Odwiozłam ich o świcie na lotnisko.


Przekład Olga Bartosiewicz-Nikolaev