Lucian
Dan Teodorovici
INNE
HISTORIE MIŁOSNE [fragment]
„ Na przykład jeden z naszych sąsiadów namalował na skrzydłach swoich siedemnastu gęsi choineczki. Oczywiście zieloną farbą. Inny z kolei wywołał zgorszenie u ludzi, między innymi i u mojej babci, ponieważ oznaczył swoje ptaki brązowymi fallusami. Liczyłem sobie wtedy coś koło ośmiu lat i babcia się wściekła, że nie powinienem oglądać takich sprośności, więc poskarżyła się na milicji, zresztą wraz z innymi sąsiadami. I dowcipny gospodarz musiał potem wyrywać te tak „uszlachetnione” pióra z lewych skrzydeł swoich gęsi, a zamiast haniebnego znaku na prawych skrzydłach biednych ptaków wymalował po brązowym kwadracie. Trzeba dodać, że miał o to później do nas żal i wręcz nas chyba znienawidził, bo kwadrat nic mu nie mówił – i to było dla niego najbardziej wkurzające. Tylko że w pośpiechu nie wpadł na lepszy pomysł, ponieważ milicjant stał wtedy nad nim, bo chciał uczestniczyć w całej operacji, to znaczy w wyrywaniu wstydliwych piór i ponownym znakowaniu ptaków. Trwało to wszystko mniej niż pół godziny, co dla sąsiada okazało się za krótko, by wpaść na bardziej inteligentny pomysł, zwłaszcza że wisiała nad nim groźba poważnego mandatu, chociaż tak naprawdę nie istniało żadne prawo zabraniające malowania fallusów na gęsiach. Wiem o tym, bo podczas wyrywania piór sąsiad wciąż się upierał, że chciałby poznać ten przepis, ale milicjant powtarzał mu – na początku spokojnie, ale potem już coraz bardziej nerwowo – że w naszej wiosce to on jest prawem i to on jest przepisem. W końcu wściekły rzucił pod adresem upierdliwego gospodarza kilka ostrych słów i pogroził mu milicyjną pałą.
Dziadek, kiedy zorientował się, że nasze gęsi przepadły jak kamień w wodę, również nie zdzierżył i ostro zaklął. Po czym zaczął chodzić od domu do domu w poszukiwaniu zguby. Poszedłem za nim, bardziej z ciekawości niż z innych powodów. Z kolei dziadek zabrał mnie ze sobą, bo był przekonany, że ja jako ośmioletnie dziecko mam bystrzejszy wzrok niż on i zobaczę to, czego on, sześćdziesięciolatek, już nie zauważy. Koniec końców okazało się, że dobrze zrobił. Kiedy w pewnym momencie wszedł na podwórko kolejnego sąsiada i zaczął z nim rozmawiać, ja zostałem na drodze i bawiłem się lekko sflaczałą piłką, którą wziąłem, żeby się nie nudzić na tych poszukiwaniach, wtedy wyrósł koło mnie mój młodszy, szczerbaty jeszcze kolega, w dodatku z zajęczą wargą. Opowiedziałem mu, że ukradli nam gęsi, na co chłopak oświadczył:
– Wies, ja chyba wiem, kto zablał wase gęsi. Były tam, na logu – wskazał ręką. – Psyset ten Cygan, co nam laz zablał piłkę, jak glaliśmy w nogę na boisku koło dwolca. Naplawdę. Miał w lęce gałązkę i widziałem, jak plowadził wase gęsi do góly, do wiezy ciśnień. To znacy nie wiem, cy były wase, ale miały znacki, i pomyślałem sobie, co jest, psecies Cyganie nie malują swoich gęsi.
Wszedłem na podwórko sąsiada i prędko zawołałem dziadka. Dziadek powiedział, żebym dał mu spokój, że ma tu do pogadania, ale wyjaśniłem, że usłyszałem coś ważnego o gęsiach. Przerwał więc szybko rozmowę i wyszedł. Mój szczerbaty kolega z zajęczą wargą opowiedział dziadkowi tę samą historię i dziadka to strasznie zdenerwowało. Po opisie chłopaka zorientował się, że chyba zna tego Cygana – był synem jakiegoś tam gościa.
Wieża ciśnień znajdowała się dokładnie na początku drogi prowadzącej do obozowiska Cyganów, ulokowanego na wzgórzu. W tamtych czasach raczej nikt z nas nie zapuszczał się w te okolice, ponieważ wtedy Cyganie żyli w swoim własnym świecie. Nawet milicja się nimi nie zajmowała. Wiejski milicjant, ten sam, który rzucał mięsem i groził pałą sąsiadowi od gęsi z fallusami, zawsze powtarzał, że Cyganie to nie jego problem, i jeśli chcą, niech sobie zrobią własną milicję, on się nie będzie wtrącał. Tymczasem mój dziadek się nie bał. Znał tych Cyganów, ponieważ pracował jako konduktor. Wielu z nich nazywało go nawet kierownikiem pociągu. Jego cygańscy znajomi mnóstwo razy jeździli na różnych trasach bez biletów, więc szanowali dziadka za to, że był im życzliwy, i kiedy go spotykali, mówili: „Szanowanko, szefie!”. Byli wdzięczni, że pozwalał im jeździć na gapę, i czuli respekt, bo wciąż był przydatny – na emeryturę miał przejść dopiero za parę lat. Jednego razu na przykład, kiedy zniknęła krowa sąsiada, który przyjaźnił się z dziadkiem, ten udał się sam do ich obozowiska i po niecałych dwóch godzinach przyprowadził zwierzę. Cyganie szanowali mojego dziadka.
Teraz dziadek klął na czym świat stoi – tym razem chodziło o nasze gęsi, a nie o jakąś tam krowę sąsiada. Kazał mi iść do domu, bo powiedział, że sam przyprowadzi zgubę. Ale ja się uparłem i koniecznie chciałem iść z nim. Wtedy dziadek się wkurzył i zagroził, że strzeli mnie dwa razy w dupę, tak że się nie pozbieram. Miałem jednak na niego swój sposób, który sprawdzał się wiele razy. Podszedłem z boku, objąłem go w pasie i poprosiłem, żeby mnie wziął. Dziadek mnie uwielbiał, więc powiedział tylko:
– Dobrze, zabiorę cię, ślamazarusie jeden, ale masz mi się nie odstępować na krok, bo zamiast dwóch wlepię ci na tyłek dziesięć, jasne? I masz siedzieć cicho – nie wolno ci się wtrącać do dyskusji z Cyganami, zrozumiałeś?
Prawda jest taka, że dziadek nigdy mnie nie tknął nawet palcem, a co dopiero mówić o dwóch czy dziesięciu na tyłek. Ale lubił mi nimi grozić i nawet nie wiem dlaczego, ale czasami trochę się go bałem. Myślę sobie teraz, że może z powodu głosu. Dziadek miał mocny głos i zawsze sprawiał wrażenie takiego, który spełnia wszystko, co zapowiada.
Weszliśmy do obozowiska. Były to rudery, które do tej pory widziałem jedynie z daleka. Nawet przy drodze wyczuwałem dziwny, intensywny zapach – mieszankę starości z wilgocią. Muszę przyznać, że widok mnie zszokował i już zacząłem kombinować, jak wkrótce będę się chwalił chłopakom, że byłem w cygańskiej osadzie, jak będę im opowiadał o czymś, czego oni nigdy nie widzieli. Jednocześnie czułem dumę z powodu mojego dziadka, bo inni dziadkowie czy rodzice za nic w świecie nie mieliby odwagi tu przyjść, a tym bardziej z wnukami czy dziećmi pod opieką.
Gdy spojrzałem w prawo, dostrzegłem nieopodal na podwórku grupę kilku mężczyzn i kobiet. Myślałem, że właśnie tam idziemy, bo w miarę jak przybliżaliśmy się, dziadek cały czas spoglądał w tamtą stronę. Zatrzymał się jednak przy domu wcześniej, przed płotem o starych, zmurszałych i w większości połamanych sztachetach, i otworzył furtkę. Wszedł na podwórko, ciągnąc mnie za sobą. Zamiast psa przywitał nas chudy prosiak ryjący pod drzwiami. Chybocące się drzwi ledwo trzymały się na jednym zawiasie i gdy prosiak rył pod nimi, miałem wrażenie, że za moment runą na ziemię. Dziadek kopnął zwierzaka, ten zakwiczał, spojrzał w kierunku dziadka, ale się nie przesunął. Dopiero gdy zainkasował kolejnego kopniaka, w końcu niechętnie odsunął się z kwikiem. Zachciało mi się śmiać, strasznie był komiczny ten prosiak. Oddalił się na jakieś dwa metry i wydawało się, że nerwowo patrzy na dziadka.
Dziadek zastukał pięścią w te ledwo trzymające się na jednym zawiasie drzwi, a ja naprawdę przez moment myślałem, że zaraz wszystko runie. Nie runęło, otworzyło się. Zobaczyliśmy Cygana o lekko siwiejących włosach wystających spod kapelusza. Gospodarz powitał nas nieśmiałym:
– Że tego…
Dziadek pozdrowił go jak zwykle:
– Uszanowanie!
– A! – Cygan zorientował się, z kim ma do czynienia. – Uszanowanie, szefie!
Zamilkł i popatrzył na dziadka. Ten nie bardzo wiedział, jak zacząć rozmowę.
– Że tego… – usłyszeliśmy znów.
– Ej, wyjdź no na chwilę, pogadamy.
Cygan popatrzył na sąsiednie podwórko, gdzie stała grupka mężczyzn i kobiet, pokręcił głową, zdjął kapelusz, poprawił go, potem założył ponownie i znów spojrzał na dziadka.
– Wyjdę.
Dziadek odsunął się, stary Cygan wyszedł, zamknął drzwi i wskazał dziadkowi leżący na podwórku pień służący za ławkę. Usiedliśmy. Cygan rozejrzał się po podwórku i trafił wzrokiem na inny pieniek, z którego sterczała wbita siekiera. I na pieńku, i na siekierze widoczne były ślady krwi. Nie przejmując się nimi, przysunął pieniek do nas i usiadł.
– Że tego… o co chodzi, szefie? Będziesz robił awanturę?
– Nie – zaprzeczył dziadek. – W domu czeka robota, nie mam czasu na awantury.
– No to?
– No to tak… – Dziadek podrapał się w czubek głowy. – Ktoś mi powiedział o twoim chłopaku.
– Że co niby?
– Miałem siedem gęsi – zaczął dziadek. – I dzisiaj ich już nie było.
Cygan nagle się zachmurzył. Podniósł dłoń do kapelusza i go zdjął.
– Ktoś mi powiedział, że widział twojego chłopaka, jak je tu prowadził.
Cygan wstał. Zamachał jedną ręką, jakby chciał powiedzieć: „co ja do diabła mam zrobić”, w drugiej zaś dalej trzymał nakrycie głowy. Później rzucił kapeluszem w sam środek zakurzonego podwórka. Natychmiast pojawił się chudy prosiak, który zaczął obwąchiwać nowy przedmiot, ale gdy po chwili zaliczył od swojego gospodarza wściekłego kopniaka w brzuch, uciekł, kwicząc z bólu na cały głos. Cygan wszedł do domu.
Pociągnąłem dziadka za rękaw. Chciałem, żeby na mnie spojrzał.
– Co jest? Dlaczego poszedł do domu?
– Zamknij się – wycedził dziadek przez zęby. [...]”
Przekład: Radosława Janowska-Lascar