Kompas literacki - fragment powieści „Aksamitny Tache” Ștefana Agopiana

Ștefan Agopian
AKSAMITNY TACHE [fragment]

„[...] A więc ci dwaj gonili z wywieszonymi językami za jakimś najmarniejszym nawet człowiekiem dotkniętym chorobą. Ale nie znaleźli żadnego. Tato zaczął więc coraz częściej rozmyślać i wymyślił, że gdyby Jaszczurka zachorował, to on mógłby spróbować go wyleczyć. Ale kiedy powiedział to swojemu kompanowi, ten nie chciał nawet słyszeć. Chyba wystraszył się tej całej dżumy. Wtedy tato odparł, że trudno, jak tak, to sam się rozchoruje, ale musi jeszcze o tym pomyśleć. Dotarli właśnie do pewnej gospody między Pitești a Tîrgoviște i oprócz picia zajmowali się też innymi sprawami. Tato myślał przez całą noc, aż w końcu wymyślił. Wziął trzy zbywające mu dukaty, udał się do karczmarza, pokazał, co ma i powiedział, że chce jakiegoś zadżumionego. Karczmarzem był niedawno ochrzczony Żyd, mocno zaskoczony całą sytuacją. Część jego osoby ciągnęła jeszcze w stronę dawnego Boga, część już w stronę nowego, więc zachęcony przez to, co zostało pośrodku, szybko odpowiedział ojcu:

- Żywego czy martwego, bojarze?

- Jakiegokolwiek! – tato wcisnął mu pieniądze do ręki.

A potem uszczęśliwiony wrócił do Jaszczurki i opowiedział, jaki interes właśnie ubił. Chciał, żeby kompan też się ucieszył. Ale Jaszczurka uznał, że nie ma powodów do radości, a nawet chyba zaczął żałować, że wziął tatę na wspólnika w interesach. Powiedział jedynie półgębkiem:

- Z tym zadżumionym to napytasz sobie biedy, Gabrielu!

- Jeszcze zobaczymy – odparł tato. I dodał:

- Lepiej jedźmy do Bukaresztu, słyszałem, że tam zadżumionych jest na pęczki.

- Może i tak! – Jaszczurka rzucił tacie swą roztropną odpowiedź.

Gospoda była prawie pusta, bo oprócz karczmarza, jego żony i obu nudzących się śmiertelnie przybyszów, nie było tam żywej duszy.

- Idę do swojej izby! – rzucił w końcu tato.

Ugadał się z karczmarką, żeby ona też tam poszła. Niewielka gospoda miała dobrze rozplanowane pomieszczenia, które tato znał zresztą na pamięć. Nie potrzebował zatem świecy, aby trafić do siebie. Ale najpierw wyszedł, oddał ciemnościom panującym nad światem to, co miał zbędnego w pęcherzu i wyczyścił gardło mocnym charknięciem. Kiedy dotarł do pokoju, wyciągnął się na ławie w oczekiwaniu na karczmarkę Ravekę. Przychodziła już w inne noce, więc tato był spokojny, nie tak jak za pierwszym razem, kiedy na nią czekał. Zasnął, ale wkrótce zbudziło go pukanie.

- To ty? – zapytał po cichu, wiedząc jednak, kto przyszedł.

- Tak, to ja! – zabrzmiało za drzwiami.

Tato zdążył ucieszyć się w myślach z przybycia kobiety i zasnął z powrotem. Było upalne lato, a na niebie królował wielki księżyc. Jego mroczne światło obudziło mojego rodziciela, który dobrą chwilę nie wiedział, co się z nim dzieje. Wkrótce jednak zorientował się, co i jak, bo poczuł obok siebie gorące, kobiece ciało. Objął więc swoją partnerkę, jeszcze na wpół śpiący i odrętwiały. A kiedy obudził się na dobre, zauważył, że leżąca obok kobieta nie jest wcale karczmarką Raveką. A co więcej, nie była w ogóle kimś znanym, żeby można było wytłumaczyć, że sprawa jest w miarę legalna. A na stole, oświetlony księżycowym blaskiem, leżał jakiś człowiek.

- A ten to kto? – zapytał tato z lekkim wahaniem w głosie.

- Tato! odparła kobieta. Przecież kupiłeś go za trzy dukaty.

- A, to mój zadżumiony! – ucieszył się ojciec.

Zapominając o wszystkim, wyskoczył radośnie z posłania tak, jak go Pan Bóg stworzył i podszedł do nieboszczyka, który grzecznie leżał na stole w pięknych ubraniach. Tato zapalił gromnicę i z wyrazem szczęścia na twarzy zabrał się do studiowania ciała zmarłego. Był to piękny, tłusty mężczyzna w drogich szatach i z ogolonym karkiem. Zwłaszcza ten kark ucieszył tatę niezmiernie, więc jak wariat zaczął przywoływać Jaszczurkę, a w końcu nawet śpiewać i tańczyć wokół stołu. W końcu wrzeszczał już co sił w płucach:

- Chodźże w końcu, Jaszczurka i obejrzyj sobie, jakiego mamy wspaniałego zadżumionego!

Wtedy dał się słyszeć od strony łóżka zdziwiony głos kobiety:

- Nic z tego nie rozumiem!

Kiedy przybyszka wymawiała te słowa, tato zabrał się do obcałowywania lokatora stołu. Zdążył zapomnieć o obecności kochanki, więc jej głos mocno go zdziwił.

- A ty kim, do diaska jesteś?

- Córką tego ze stołu – usłyszał.

- Acha! – odparł tato, który dalej nie rozumiał sytuacji. – W każdym razie nieboszczyk jest mój. Kupiłem go i już nie oddam, niech się dzieje, co chce!

- Może i kupiłeś - odparła kobieta – ale ktoś go ukradł ze stołu w naszym domu.

- Nic mnie nie obchodzi, skąd go wzięli. Tutaj też leży na stole! Powiem Jaszczurce, żeby odśpiewał mu jak na pogrzeb, bo akurat na tym się zna i niech tam będzie umarlakowi na zdrowie.

Wtedy właśnie moja przyszła matka, czyli rzekoma Zamfira Lupu, córka byłego marszałka dworu, zaczęła wrzeszczeć jak opętana.

Zdziwiony ojciec patrzył na nią przez chwilę, a potem rzekł znudzony:

- Przymknij się wreszcie, kobieto, bo ciężko mi myśleć!

Kiedy na nią patrzył, odczuwał niejasność co do takiego, a nie innego obrotu spraw. Przybyszka nie zamierzała jednak milczeć, dlatego ojciec podjął prędką decyzję i obiecał jej, że pojmie ją za żonę, gdyby tylko zechciała się zamknąć. A ona, czyli moja matka, posłuchała. Poza tym uradowała się mocno, bo stojący obok mężczyzna podobał jej się bardzo, wyglądał bowiem całkiem, całkiem, chociaż z drugiej strony, jak widać, wcale nie stronił od kobiet, a to już mniej matkę cieszyło. Ojciec, rozsierdzony brakiem reakcji na jego krzyki, a nawet na krzyki Zamfiry, przestał się wydzierać i wprowadził się na powrót do łóżka obok kobiety.

Dopiero rankiem następnego dnia sprawy wyjaśniły się do końca. Leniwy z natury karczmarz ugodził dwóch ludzi, żeby wynaleźli mu nawet i spod ziemi jakiegoś nieboszczyka. Ale owi dwaj, wystraszeni dżumą, ukradli pierwszego z brzegu umarlaka, jaki się nawinął. A ten umarlak to mój dziadek, były marszałek dworu Lupu, któremu właśnie wtedy zachciało się umierać, kiedy wszyscy służący uciekli w strachu przed dżumą i w domu pozostał tylko on i córka. Ta ostatnia zasnęła podczas pierwszej nocy czuwania, co zachęciło złodziei. Kiedy dziewczyna obudziła się i zobaczyła pusty stół, jej pierwsza myśl poszybowała w kierunku pobliskiej, znanej karczmy. Karczmarz, zobaczywszy przybyszkę i zorientowawszy się, kim jest, wystraszony opowiedział ze szczegółami całą historię, ale starał się jednak załagodzić sprawę jak się tylko dało. Dziewczyna uśmiała się serdecznie i powiedziała na koniec:

- Bogu dzięki, nie zostanę sama na tym świecie!

Tak właśnie doszło do spotkania mojej matki i mojego ojca, a po krótkim czasie spotkanie uświęcone zostało w cerkwi. Mojego ojca nie obchodziła zbytnio ta przygoda, ale gdyby go jednak obchodziła, to może dowiedziałby się, że mama wcale nie była tą, za którą się podawała, czyli córką nieboszczyka, tylko żądną przygód niewiastą, przypadkowo znajdującą się przejazdem w gospodzie. Spryciula wykorzystała wariacką fantazję ojca i załatwiła go tak, jak potrafiła najlepiej. Być może też Jaszczurka i karczmarz maczali w tym palce…. Ale to tylko moje przypuszczenie. Oboje rodzice już nie żyją i prawda poszła za nimi do grobu. Próbowałem odnaleźć kiedyś tę gospodę, ale bez powodzenia. Szukałem też balwierza Jaszczurki. Był przecież tamtej nocy w gospodzie, mógłby więc opowiedzieć całą prawdę. Wydałem mnóstwo pieniędzy, moi ludzie rozpierzchli się na poszukiwania po całym kraju, a całkiem niedawno jeden typ o nazwisku Ladorică Săulescu przyjechał do mnie i zażądał dziesięciu dukatów za zdradzenie, gdzie chowa się dawny kompan ojca. Rozpracowałem owego typa i okazało się, że jest zaufanym niejakiego Bazylego Mamony. Wcale mi się to nie widziało, ale mimo to dałem mu pieniądze i dowiedziałem się, że Jaszczurka ukrył się w klasztorze Draga pod imieniem Jerzy Niemowa i wszyscy mają nadzieję, że po śmierci zostanie ogłoszony świętym, bo tak strasznym entuzjazmem pała do tej świętości. Tylko, że mam się spieszyć, bo Jerzy Niemowa jest już jedną nogą w grobie.”


Przekład z języka rumuńskiego: Radosława Janowska-Lascar