Andrei Pleșu
MINIMA MORALIA. ELEMENTY ETYKI ODSTĘPU
[fragment]
„[...] Opierając się na tym rozróżnieniu, powiemy w końcu, że specjalista w dziedzinie etyki może mieć etyczną kompetencję, ale nie musi mieć tym samym autorytetu ani kompetencji moralnej. Tymczasem nas interesuje tylko ta ostatnia forma kompetencji. Kompetencji moralnej nie zdobywa się przez lekturę czy hermeneutykę historyczną. Nie poddaje się ona surowej systematyce naukowej. Pozostawiając otwartymi sokratejskie pytania wokół możliwości „nauczenia cnoty”, poszukamy tymczasem wsparcia w zdyscyplinowanym spokoju pojęć Arystotelesowskich, by stwierdzić, że czyn moralny nie może być przedmiotem żadnej wiedzy pewnej, gdyż nie jest konieczny, nie przybiera zawsze tej samej postaci. Z drugiej strony jednak czyn moralny nie jest bynajmniej przygodny, w tej mierze, by nie pozostawiał żadnych szans badającemu rozumowi. Należy on do kategorii zjawisk ogólnych, takich zatem, które najczęściej zachodzą w ten sam sposób. Najczęściej, atoli nie zawsze. Czyny moralne zarysowują teren niuansu, zmienności, względności, którego bogactwa nie zmierzy żaden inżynier geodeta. Sama etyka jest poniekąd „wiedzą” paradoksalną, niezwykłym zlepkiem przygodności i uniwersalności, grawitującym bardziej w stronę mądrości (fronesis) niż nauki we właściwym sensie tego słowa. W etyce nie ma miejsca na geometryzację. Jej dyskurs to oszałamiające krążenie między gwałtowną gorączka życia a porządkującym wysiłkiem świadomości, między tym, co nieprzewidywalne, a ładem, między imperatywną bezpośredniością aktu a cierpliwym, refleksyjnym zapośredniczeniem. Etyka nieustannie konfrontuje nas ze złożoną mieszanką prawa i tego, co żadnemu prawu się nie poddaje. Jej ruch łączy w jednej trajektorii ducha krytycznego z przebaczeniem, chłodny wyrok absolutu z powszechnym powiewem tolerancji. Etyka, bardziej niż jakakolwiek inna domena, stoi pod znakiem tajemnicy przeznaczenia: w jej perymetrze regularnymi zjawiskami są zaskoczenie, odwrócenie się sytuacji, nieoczekiwane obalenie oczywistości i wieczne zwycięstwo nieprzewidywalnego. Nic nie jest bardziej obce zdrowemu rozsądkowi od etyki. Etyka zaczyna się tam, gdzie zdrowy rozsądek wkracza w kryzys i stwierdza, że wszystkie zasady, które mechanicznie recytował w imię swej złudnej moralnej kompetencji, przestały już obowiązywać. Dlatego dramat etyczny jawi się, z punktu widzenia zdrowego rozsądku, już to jako nerwica, już to jako roz-regulowanie, które burzy jego przyzwyczajenia. Zmysł etyczny ma się do zdrowego rozsądku tak, jak bez-senność do somnambulizmu: kontemplacyjne czuwanie przeciwstawione aktywnemu uśpieniu wokoło. Porządek moralny jako wynik moralnej czujności jest – w przeciwieństwie do zwykłego porządku – porządkiem typu patetycznego, takim, który nie wchodzi w związki z poczuciami komfortu i wewnętrznego bezpieczeństwa; jest to porządek złożony z cierpienia i ryzyka, porządek z minimalnym stopniem przewidywalności.
Kompetencja moralna, nie do uzgodnienia ani z etyczną biegłością „specjalisty”, ani z dydaktyczną bezwolnością zdrowego rozsądku, jest też w jakimś sensie nieuzgadnialna z egzystencją człowieka nieskazitelnego, której niczego nie można zarzucić. Nie chcemy powiedzieć, że człowiek nieskazitelny (etyczny heros, święty, asceta czy jakkolwiek go nazwiemy) jest na planie etycznym niekompetentny, ale że to, co można nazwać jego „kompetencją”, jest etycznie nierelewantne. Człowiek nieskazitelny, o ile istnieje, jest poza tym, co etyczne, funkcjonuje w przestrzeni, w której etyczne rozważanie jest zamknięte. Statyka jego postaci, brak jakiejkolwiek zmazy na jego obecności czynią z tego jakże rzadkiego herosa imponujące exemplum, lecz o wiele mniej skuteczny punkt odniesienia. Asceta to symbol końca drogi. Droga w ścisłym znaczeniu jest za nim, niczym pojazd porzucony po osiągnięciu celu. Tymczasem etyka jest strategią pojazdu. Z perspektywy końca drogi etyka przestaje być problemem, staje się spontaniczną substancją życia, jego naturalnym, nierefleksyjnym wyrazem. Absurdem jest mówić o moralności aniołów; natura anielska jest meta-etyczna. Może ona spoglądać na sferę etyki jedynie z niewinnym zdziwieniem, z jakim śnieg patrzyłby na ogień. To bardzo ważne, byśmy zrozumieli, że z wyniosłości absolutu moralność jawi się jako kraina egzotyczna. W tym feerycznym egzotyzmie toczy się debata, którą mamy na względzie.
***
Po grecku termin éthos, z którego powstało późne określenie „etyka”, znaczy między innymi mieszkanie. Komponenta przestrzenna i architektoniczna implikowana przez ten termin ma z naszego punktu widzenia charakter zasadniczy dla adekwatnego zrozumienia prawa moralnego. Jest tak dlatego, że do prawa moralnego podchodzimy we właściwy sposób wtedy, gdy traktujemy je nie jako jednowymiarową linię pionową, lub też jednorazowy punkt odniesienia, lecz jako rozwijanie się linii pionowej, czy też promieniowanie punktu. Prawo moralne nie rodzi się ze statycznej konfrontacji jednostki z „imperatywem kategorycznym” najwyższego porządku. Najwyższy porządek musi wejść w ruch, musi wytwarzać, sunąc przez świat, przestrzeń elastyczną, wobec której prawo moralne będzie się zachowywać jednocześnie jako oś i słup graniczny. To jest właśnie przestrzeń etycznej debaty. Ważniejsze jest, byś odczuwał to, co etyczne, jako przestrzeń, w którą możesz się wpisać dzięki swobodnemu rozwojowi, niż jako porządek prawny, który cię przyszpila w czystym podporządkowaniu. Prawo moralne to obszar, w ramach którego człowiek próbuje się dostosować do absolutu, podejmując wysiłek symetryczny do tego, który podejmuje absolut, by dostosować się do ludzkości. Między ludzkością, ograniczoną przez własną kondycję, a nieugiętym absolutem nie może powstać przestrzeń moralna jako przestrzeń minimalnego, egzystencjalnego dopasowania. Przestrzeń ta zatem powstaje dzięki współpracy największej z ludzkich aspiracji z najwyższą boską wyrozumiałością. Łączy ona najwyższy punkt świata z najniższym punktem wyższych geografii. Ziemię można zamieszkiwać tylko w sferze kontaktu tych dwóch punktów. Etyka zaś to urządzanie świata w celu zamieszkiwania go, to wyznaczanie przestrzeni, w której duch mógłby czuć się tak jak w domu. W tym kontekście postępowanie etyczne to nic innego, jak tylko najwyższa postać owego „zamieszkiwania” (Wohnen), w którym Heidegger upatrywał ziemskiego celu człowieka.
O ile jednak zamieszkiwanie jest prawem gatunku, o tyle jakośćtego zamieszkiwania zależy od wolności tegoż gatunku. Stąd etyka, pojęta jako zamieszkiwanie, jest nieuchronnie obszarem niejednorodnym, mieniącym się wieloma barwami, w którym wyraża się raczej twórczy charakterczłowieka niż jego uległość. Naturalnie nie każdy jest na tyle wolny, by stworzyć sobie własny kodeks moralny, tak jak buduje się dom zgodnie z własnymi upodobaniami. Zresztą nawet i w tym drugim przypadku należy przestrzegać zasad techniki i ogólnej celowości konstrukcji, tak by oryginalność powstałej budowli nie spowodowała jej zawalenia się. Lecz w granicach jakiejś dyscypliny, którą się akceptuje, każdy winien wyznaczyć własną miarę konfrontacji ze sztuką budowania, z prawem. Prawo moralne nie może być jakimś rozwiązaniem ogólnym, danym jako takie i jako takie możliwym do przejęcia w specyficznej konfiguracji każdej ludzkiej egzystencji. Przeciwnie – musi ono być przestrzenią, w której rozwiązuje się każde jednostkowe równanie z osobna. W innym razie bowiem powstanie ryzyko, że prawo to stanie się banalnym „sposobem użycia”, stosowalnym do nieograniczonych odmian mechanizmów. Prawo moralne to zabarwienie, które dostaje absolut w środowisku jakiegoś określonego przeznaczenia. Jest ono o wiele bardziej wypadkową niż przesłanką, jednostkowym dziełem, niestrudzoną robotą człowieka, przesyconą jego osobowością, dramatem, niepowtarzalną trajektorią. Rozważać możliwe permutacje swych cech jednostkowych i megalitycznego organizmu absolutu – oto najbogatsza treść, którą człowiek jako jednostka może nadać swemu życiu. Innymi słowy, każda jednostka musi myśleć o tym, co ma w genach, jak też o własnym egzystencjalnym „projekcie” jako o pytaniu postawionym przez absolut przed jej świadomością. Jak można włączyć ekspresję właściwą każdej ludzkiej jednostce w wielki, powszechny taniec tak, by sylwetka ta nie straciła swych konturów – oto możliwe sformułowanie pytania etycznego. Jak człowiek może stać się posągiem, nie tracąc przy tym szczegółów swej fizjonomii, jako samego swego przeznaczenia? Jednostka to „szczypta soli” absolutu. W takim razie wypełnienie prawa moralnego równa się sprawieniu, by kosmiczna receptura nabrała smaku, dzięki wydobyciu jej z entropii jakiegoś dietetycznego legalizmu. Prawo moralne – w odróżnieniu od praw rządzących w każdym innym obszarze poznania – nie aspiruje do bezosobowości. Nie chce być prawem kategorialnym, lecz jednostkowym, prawem wyjątku. Mówiąc inaczej, jednostka nie jest powołana po prostu do tego, by egzemplifikować prawo statystycznie. Jednostka stanowi raczej kryterium prawomocności prawa, jego żywą substancję, jest czynnikiem, który je kształtuje, instancją, która je potwierdza. Prawo moralne bez udziału jednostkowej świadomości, samotnego barwnika, dobytego z głębi każdego z nas, jest niczym. Niczym więcej niż grobowym spokojem, prawnym obłędem, w który popadła instytucja, z uporem wdrażająca przepisy na pustkowiu…
***
Etyka tradycjonalna ześlizguje się w obłęd uogólniania. Konstruuje swoją normatywność, opierając się na rodzaju najbliższymgenus proximum jednostki ludzkiej, totalitarnym gestem przechodząc ponad tym wszystkim, co tworzy różnicę gatunkową. Tymczasem na planie moralnym, tak jak i w patologii medycznej, nie istnieją choroby, lecz chorzy. Zalecać różnym pacjentom to samo lekarstwo, w tej samej dawce, prognozując ten sam rodzaj wyzdrowienia, to mało wyszukany sposób leczenia, nawet jeśli diagnozowana choroba jest, teoretycznie, ta sama i nawet jeśli, niekiedy, postępowanie przynosi rezultaty. Prawdziwa kuracja to zdolność do zastosowania ogólnej wiedzy o środkach zaradczych do pojedynczego przypadku. Uzdrawiać znaczy postępować drogą niestrudzonego różnicowania. Podobnie jest w etyce: norma powinna znaleźć odpowiedni ton oraz konieczną „kazuistykę”, by zwracać się ku jednostkowemu dramatowi, a nie abstrakcyjnej ludzkości, którą można kierować za pomocą bezosobowych „statutów”. To była wielka intuicja chrześcijaństwa pierwotnego, niestety zlekceważona przez późniejsze chrześcijaństwo zinstytucjonalizowane: zastąpić ogólną skuteczność prawa patosem modelu osobowego, a „nakaz” – „wzorcem”. W ten sposób zostaje odzyskane pierwsze znaczenie łacińskiego słowa norma, odsyłające do „przykładu”, konkretnego wcielenia jakiejś zasady. Epokowe przeformułowanie tego, co etyczne, wywołane przejściem od rygoru sentencji do świadectwa [mărturia] – i męczeństwa [martirajul] – jednostkowej biografii, nie zostało podjęte tak, jak należy, przez systematyczną moralność tworzoną przez filozofów. Wartość moralna jednostki znajdowała potwierdzenie raczej w innych obszarach myślenia, na przykład w literaturze, u Dostojewskiego czy Ibsena. Niewielu filozofów oparło się pokusie „geometryzowania”. Z pewnymi wyjątkami (Kierkegaard, Nietzsche, Max Scheler, Sołowjow, Bierdiajew) rozprawiali oni o etyczności zaślepieni przez pychę kategoryzacji, niezdolni tej etyczności rozpoznać ani zrozumieć w jej dzikiej bezpośredniości.