Na początku wiosny – przynajmniej tej z naszych serc – zaprasazmy do wspólnego świętowania jednej z najładniejszych rumuńskich tradycji wiosennych – Mărțișor. Razem ze świetnym opowiadaczem Szymonem Góralczykiem przygotowaliśmy wideo-historię Mărțișor, którą można obejrzeć tutaj: https://youtu.be/TD3PkkDLg0s
Czym jest Marțișor?
W Rumunii każdy wie o czym mowa. Chodzi o znany od zarania dziejów zwyczaj - symbol wiosny, który 1 marca przypina się na piersi i obdarowuje nim innych...
Ale dlaczego akurat 1 marca? Pewna grupa badaczy utrzymuje, że dawno temu funkcjonowała inna rachuba czasu, liczona od wiosny, a dokładniej od 1 marca. Jej głównym dowodem są rumuńskie nazwy miesięcy: septembrie (wrzesień), octombrie (październik), noiembrie (listopad) i decembrie (grudzień). Zatem miesiące siódmy, ósmy, dziewiąty i dziesiąty – liczone od pierwszego miesiąca, czasu szczególnego, w którym drzemią pokłady mocy i dobra.
Czym byłby zatem sam Mărțișor? To rekwizyt powiązany z konkretnym zwyczajem, który swą genezę ma w dawnych wierzeniach i rytuałach. Nie przyjęły one jednolitej formy różniąc się w zależności od regionu.
Na rumuńskiej wsi narodziny wiosny z 1 marca przyjmowały różnorakie nazwy: Mărțișor, Baba Dochia lub Dragobete. Mărțișor pochodził od nazwy miesiąca, Baba Dochia od pobożnej męczennicy Eudoksji (rum. Evdochia), której święto przypadało tego dnia w kalendarzu prawosławnym, zaś Dragobete od nazwy obrządku obchodzonego 24 lutego w niektórych regionach kraju. Było to święto zakochanych, dzień, w którym ptaki dobierały się w pary, coś na kształt rumuńskiego św. Walentego. W jednej z krążących wersji Dragobete to rodzony syn Baby Dochii. Samej Babie Dochii poświęcono kilka wariantów legendy, w których z jej imieniem związane są nazwy konkretnych skał czy górskich potoków. Wspólnym ich elementem będzie motyw kobiety, która wczesną wiosną udaje się w góry, gdzie czeka ją rychła śmierć.
Razu pewnego była sobie jedna baba, co miała synową. Baba nie spuszczała z niej oka i cały czas się nad nią pastwiła. Jedna legenda powiada, że 1 marca wysłała ją baba do lasu, by uzbierała poziomek, według innej kazała jej płukać wełnę w pobliskiej rzece. Tam też, nieprzypadkowo, miała ją doprać do bieluśkości, jeśli wełna była czarna, lub do samej czerni, jeśli wełna była biała. W zależności od wariantu legendy dziewczynie dopomógł w czynności Bóg Ojciec, święty Piotr, dzielny młodzian lub anioł. Synowa baby tak dobrze wywiązała się z trudnego zadania, że baba uznała, że właśnie zbliża się wiosna. Przywdziała na siebie po kolei dwanaście kożuchów, zgoniła wszystkie owce i udała się ze stadem w góry. Tam hen wysoko w jednej legendzie za zimno, w drugiej za ciepło, baba jęła ściągać z siebie kożuchy jeden po drugim. Jak się ostała w samiuśkiej koszulinie nadszedł siarczysty mróz i zamarzła. Z czasem bryła lodu przemieniła się w skałę.
W niektórych odmianach opowieści dobrzy ludzie przestrzegali babę przed kaprysami marcowej pogody i odciągali ją od pomysłu. Baba kpiła z Mărțișora ile wlezie, ani w głowie jej było przesunąć wyjście w góry na później. Jak tylko to Mărțișor usłyszał, postanowił ją ukarać. Pożyczył od miesiąca lutego kilka mroźnych dni i babę zamroził (do dziś luty posiada tylko 28 dni).
W innej wersji legendy o Babie Dochii synowej pomógł dzielny młodzian, wręczając jej czarodziejski kamień do prania wełny. Po włożeniu go do wody ta robiła się czerwona jak krew i zaczynała od gorąca bulgotać.
Czasem dziewczyna nie pojawia się w ogóle w opowieści, wtedy baba rusza w góry bez specjalnego powodu. Zabiera widły, wrzeciono i pęk niegręplowanej wełny. To istotny szczegół, biorąc pod uwagę, że w święto Baby Dochii praca na wrzecionie była jedyną dozwoloną kobietom czynnością. Utarło się, że świętowanie przez odłożenie na bok roboty miało na celu udobruchanie srogiej Dochii, żeby w wiosenne mrozy ospa nie zabrała ludzi czy od zepsutego bimbru jeden z drugim nie wyciągnął kopyta.
Co robią kobiety 1 marca? Jak już wspomniałam nie pracują i jeśli są jeszcze młode świętują Dragobete. Matki skręcają wtedy białą i czerwoną nić mărțișora dla swych pociech, jednak nie tylko dla nich. To nić wełniana, bawełniana lub zwykły kordonek. Kobiety zawiązywały ją na ręce lub szyi dziecka. Wiązano ją nie tylko dzieciom, lecz wszystkim członkom rodziny, a także świni, kurze niosce, wokół krowiego rogu czy na skopku z mlekiem. Jej magiczne sploty chronić miały wszystko wokół. Tuż przed porzuceniem tego obyczaju zadomowiła się na wsi moda na plecione nici jedwabne. Wyplatały je najczęściej dziewczyny dla kawalerów. W niektórych regionach mărțișory nosiły także młode dziewczyny i kobiety.
Popularne stało się także zawieszanie na sznurku monety. Sznurek taki noszono, by zapewnić sobie szczęście i zdrowie. Dziewczyny nosiły go również dla gładkiego lica. Po 1 marca, jak zakwitały wiśnie i róże albo gdy do wsi przylatywały bociany i jaskółki, ściągały go na siedem, dziewięć lub dwanaście dni.
Po 1 marca przychodziły Dni Baby. Było ich dziewięć albo dwanaście, tyle, ile było kożuchów. Pogoda ciągle się zmieniała. Po dniach bab następowały dni dziadów. Wypogadzało się. Nadeszła wiosna!
Jakieś dwieście lat temu drogi świętowania Mărțișoru przez wieś i miasto zaczęły się wyraźnie rozchodzić. Jeszcze około roku 1800 dominowały w obu sznur i moneta. Tymczasem na początku XIX wieku ktoś w mieście wpadł na pewien pomysł... zaczęto masowo ścierać jedną stronę monety i wydrapywać na niej rylcem datę 18... Potem przyszła moda na brelok ze złota lub srebra, a w wersji dla ubogich - wykonany z blaszanego grosika. Breloki zaczęły pokrywać symbole szczęścia: czterolistna koniczyna, prosiaczki, karty czy kostki do gry. Z czasem chłopcy zaczęli wręczać mărțișor dziewczynom, w których się podkochiwali. Gdy do repertuaru mărțișoru wkradało się serce, nie raz musiał złożyć broń na polu bitwy. Pomału zwyczaj uległ laicyzacji, którą domknęło dojście do władzy komunistów. Tak oto prysła magia mărțișoru.
Kiedyś wierzono w magiczną siłę mărțișoru, dziś już nikt nie wierzy. Kiedyś wierzono, że ubrana w dwanaście kożuchów baba poszła w góry i zamarzła. Dziś już nikt nie wierzy. I nikt nigdy nie uwierzy. Może jedynie poznać historię. I tyle.
Przekład z języka rumuńskiego: Tomasz Ogiński
(Na podstawie oryginalnego tekstu autorstwa Iriny Nicolau, źródło: Narodowe Muzeum Rumuńskiego Chłopa w Bukareszcie)