„Kompas literacki” - wiersze z tomika „Słowa też są prowincją” Adeli Greceanu

Adela Greceanu
SŁOWA TEŻ SĄ PROWINCJĄ

Śruby, szajby, gwoździe, nakrętki

Szczególnie nocą
starszy mężczyzna,
który mieszka pod moją kawalerką
upuszcza z rąk drobne przedmioty –
śruby, szajby, gwoździe, nakrętki – ,
które turlają się po płytkach
aż do świtu.
Ja stoję przy oknie
i oglądam zapalone świeczki na cmentarzu,
jesienią,
kiedy drzewa nie mają już liści,
lub wczesną wiosną,
kiedy jeszcze się nie zazieleniły.
W jedną z takich nocy
usłyszałam jak drzwi sąsiada trzasnęły.
Potem ruszyła winda,
zatrzymała się z hukiem
na siódmym piętrze,
zjechała w dół
i zobaczyłam jak,
drżąc na całym ciele,
machając głową w te i wewte,
sąsiad idzie naprzeciwko,
do bramy cmentarnej,
gdzie ktoś na niego czeka.
W końcu
wrócił.
Usłyszałam jak winda znowu rusza,
zatrzymując się z hukiem
na siódmym piętrze,
drzwi sąsiada trzasnęły
a potem
śruby, szajby, gwoździe, nakrętki
turlające się po płytkach.
I pomyślałam:
tak pobrzękują czasami
nieoczekiwane znaczenia słów,
gdy ktoś
próbuje wydobyć je na powierzchnię,
by jakieś słowo
nie było już prowincją.
Zapytałam wtedy samej siebie:
a gdybym do niego poszła
i powiedziała mu
tartinka

lub
quasi-nieznana

lub
zarządzać relacją,

czy przestałyby się turlać po płytkach
śruby, szajby, gwoździe, nakrętki?
Ale kawalerka mojego sąsiada
jest centrum
a ja
jestem prowincjuszką.


Siatka

Pewnego razu,
dawno temu,
gdy stałam przy wejściu
do spożywczego w dzielnicy,
widząc mężczyznę w średnim wieku,
zaniedbanego,
nieogolonego,
nieuczesanego,
który taszczył siatkę z jedzeniem,
zaczęłam się zastanawiać,
ogromnie zdziwiona, prawie smutna,
dlaczego jestem tylko czteroletnią dziewczynką
przy wejściu do spożywczego,
czekającą aż jej mama wróci
spomiędzy półek pełnych konserw,
dlaczego nie jestem kimś innym,
dlaczego nie jestem tym mężczyzną w średnim wieku,
zaniedbanym,
nieogolonym,
nieuczesanym,
który taszczy siatkę z jedzeniem.


Adila przypomina sobie

Gdy miałam trzy lata,
jakiś mężczyzna,
w ciemnoszarym ubraniu,
pojawił się w moim pierwszym koszmarze.
Zatrzymał się w słabo oświetlonej uliczce
i patrzył prosto na mnie.
Wyglądał na smutnego i zmęczonego.
Mężczyzna, który zrozumiał,
że zaczął się starzeć.
Obudziłam się z krzykiem.
Grube łzy supłały mi się pod brodą,
tam, gdzie zimą
wiązali mi troczki robionych na drutach czapeczek.
Ale tym razem,
w miejsce czapeczki nosiłam
wiek tego mężczyzny.


Inna siatka

Nie wiedziałam, kim jest Marilyn, ale
byłam bardzo przywiązana do różowej plastikowej siatki,
z jej nadrukowanym czarno-białym zdjęciem,
w którym biel była teraz różowa,
prowincjonalny róż,
siatki, w której nosiłam
strój sportowy,
dwa razy w tygodniu.
Ona śmiała się, olśniewająca
w sukience jak wielka biała muszla – teraz różowa – ,
z włosami jak aura.
Była czystym pięknem,
gdy próbowała przytrzymać sobie sukienkę,
unoszoną powiewem powietrza.
Nigdy nie przychodziło mi do głowy, by się zastanawiać
dlaczego ja jestem akurat
nastolatką w granatowym fartuszku,
większym o dwa rozmiary,
który zakładałam zimą
na spodnie zrobione
z wełny pachnącej olejem.
Grzywa brązowych włosów
zwisała na plecach dziewczynki.
Byłam bramkarzem drużyny piłki ręcznej.
Nigdy nie przyszło mi do głowy, by się zastanawiać
dlaczego nie jestem kimś innym,
dlaczego nie jestem
Marilyn Monroe,
śmiejącą się olśniewającą
w sukience nadymanej powiewem powietrza.
Nie wiedziałam nawet jak się nazywa.
I to nie ją uwielbiałam.
Byłam bardzo przywiązana do różowej plastikowej siatki
z jej nadrukowanym czarno-białym zdjęciem,
w którym biel była teraz różowa,
siatki, w której nosiłam
strój sportowy
dwa razy w tygodniu.
Byłam prowincjuszką wobec piękna.


Przełożyła z języka rumuńskiego: Joanna Kornaś-Warwas