Simona Sora
HOTEL UNIVERSAL [fragment]
„[...] Droga do Bukaresztu w nocy z dwudziestego drugiego na dwudziesty trzeci grudnia osiemdziesiątego dziewiątego stanowiła drugi krok, który zbliżył Maję do Hotelu Universal. Weszła do kuszetki zamyślona i szukała swojego miejsca, ciesząc się, że przedział jest całkowicie pusty. Rzuciła torbę, wyszła na korytarz zapalić i dopiero wtedy zorientowała się, że cały pociąg jest kompletnie pusty. Nie było absolutnie nikogo poza dwoma konduktorami, którzy pojawili się po kilku minutach i nie żądali od niej biletu, ale za to poradzili, żeby wysiadła i prędko wróciła do domu. Patrząc na nią niepewnie, jeden z mężczyzn powiedział, że w Bukareszcie jest masakra i nie wiadomo, czy zatrzymają się po drodze, bo w Sybinie trwa rzeź. Potem obaj zniknęli, radząc jej, że skoro nie chce wysiąść, ma dobrze zamknąć się w przedziale, zablokować drzwi wieszakiem i nie otwierać nikomu za nic w świecie. Tak właśnie zrobiła, skuliła się w kącie przy oknie na dolnym łóżku i mruczała, że dobrze jest mieć pociąg tylko dla siebie, ale jednocześnie żałowała, że nie została w domu przed telewizorem. Może Ceauşescu wrócił i wszystko było tak, jak przedwczoraj, a ona bez sensu wymyśliła ten durny pretekst, że była pielęgniarką i że musi jechać pomóc kolegom... Jakim kolegom? Znała ich zaledwie od paru miesięcy, na pewno siedzieli teraz w górach albo w domu, co za głupota przyszła jej znów do głowy. Pociąg zatrzymał się dłuższą chwilę na jakimś dworcu, ale nikt nie wsiadł. Słychać było jedynie oddalone wystrzały, a Maja, przerażona i pewna, że ta jej głupota będzie już ostatnią, zasnęła z czołem przyklejonym do zamarzniętego okna. Kiedy obudziła się, dalej był mrok. Dojechali już do Bukaresztu, ale pociąg stał na bocznicy. Wokół nie było widać absolutnie nic, a konduktorzy wyparowali. Wzięła więc torbę wypełnioną gazą, strzykawkami i zestawami do kroplówek i ruszyła między wagonami w poszukiwaniu peronu. W metrze kilku rewolucjonistów, którzy dopiero od niedawna zorganizowali się, aby wyłapywać terrorystów (pierwszy raz usłyszała, jak ktoś wypowiada to słowo), skontrolowało ją od stóp do głów i nie uwierzyło, że przyjechała (w jakim celu?) aż z Siedmiogrodu. Odpuścili dopiero, kiedy pokazała im legitymację studencką, ale zapytali, czy ma może kaszankę albo kiszkę. Mimo, że nie miała, w końcu puścili ją i mogła wsiąść do wagonu. Zanim dotarła na Uniwersytet, gdzie strzelano tak, jak do tej pory widziała jedynie na filmach, musiała przedrzeć się przez kilka posterunków.
Trzecim krokiem, który przybliżył Maję do Hotelu Universal była rewolucja osiemdziesiątego dziewiątego. Jej dziecięcy, obłąkańczy skok z drugiego piętra, zakończony szczęśliwie na daszku umieszczonym nad wejściem do klatki schodowej, znalazł doskonałe zwieńczenie w jej bezpośrednim udziale w rewolucji, o której niektórzy mówią, całkowicie niesłusznie i z użyciem nietrafionych argumentów, że była to sfingowana prowokacja i fałszywka. Maja wiedziała, że tak nie było: w jej trzydniowej rewolcie trwającej od nocy dwudziestego drugiego aż do Bożego Narodzenia, kiedy zastrzelono dyktatora Ceauşescu w publicznej egzekucji powtarzanej później przez telewizje całego świata jak pierwsze rumuńskie reality show tkwiła, bez żadnych wątpliwości, ręka przeznaczenia. Był to skok, jaki miała uczynić dokładnie dwustegodrugiego, w wieku dwudziestu dwóch lat i wiedziała to od zawsze, od dzieciństwa, kiedy bawiła się w szkołę ze swoimi trzema kumpelami: Danielą, Crinelą i Mirelą. Wszystkie oceny stawiane przez nią trzem, młodszym o rok, dwa, trzy koleżankom datowane były na 22‑XII, a fikcyjne dzienniki zrobione z dużych zeszytów w twardych okładkach pełne były tej przyszłej daty. Kiedy dotarła do Universalu i Aliona pierwszy raz postawiła jej tarota, karta ją reprezentująca przykryta była Kołem Fortuny i liczbą 10. A dlaczego nie 22? - zapytała. To jest 22, ale przepuszczone przez tetraktys, odpowiedziała Aliona, bo przecież 22 : 2 + 2 = 13, czyli 4, a 1 + 2 + 3 + 4 = 10. Niech to zrozumie ktoś mądry, jeśli może! To właśnie dlatego, kiedy nadszedł ten dzień i Maja dotarła „na rewolucję“ z tą swoją rumianą od dzieciństwa twarzą, chciała koniecznie dostać ocenę 10. No, a za co mogła otrzymać maksymalną ocenę z tego nieoczekiwanego skoku głową wprzód, transmitowanego przez wolną już telewizję? Jasne, że jedynie za chaotyczne bieganie od uniwersytetu do hotelu Intercontinental, między łuskami pocisków, świecami palonymi na asfalcie i zakrzepłą, wczorajszą krwią, aż do ulicy Marii Rosetti, gdzie w podziemiu dawnego domu bojarskiego (który jakaś piękna dziewczyna otrzymała przed wojną od swojego narzeczonego) mieszkała druga Maria z ich rodziny, nie wpuszczona kiedyś przez dużą Marię do domu w Poiana Sibiului na wieść o tym, że uciekła do Bukaresztu z facetem, który i tak opuścił ją po kilku miesiącach.
Nikt nie wiedział, jak Maria przeżyła sama w Bukareszcie. W końcu jednak wyszła za mąż za niejakiego Iova, kierowcę w cukierni, który zmarł dokładnie w tygodniu, w którym Maja dostała się na studia. Iov prowadził motocykl z przyczepką, w którą centralnie stuknęła jakaś baba w czerwonym Oltcicie, a stłuczona przednia szyba przecięła mu tętnicę szyjną. Zmarł w pobliżu Perli, na skrzyżowaniu ulic Ștefan cel Mare i Dorobanţilor, w miejscu, przez które Maja przechodziła całymi latami, za każdym razem przypominając sobie ów niezrównany smak gofrów, indianek i ciastek z ponczem stale przywożonych przez wujka z Bukaresztu. Mężczyzna odkrył w nastolatce Mai dziecko, którego nigdy nie miał. Kiedy odwiedzała ciotkę i wujka w stolicy, Iov zabierał ją na nocne eskapady motocyklowe przez całe miasto, przejeżdżali koło wielkich parków i jezior z niezwykłą prędkością, a raz nawet pojechali w trójkę przez góry i w jakimś lesie koło zamku Rîşnov zaliczyli pamiętną awarię jednośladu.
Przez trzy dni swojej osobistej rewolucji Maja nie znalazła niczego do reanimowania czy opatrywania. Wszyscy, którzy zmarli w okolicach uniwersytetu, uczynili to chwilę przed przybyciem dziewczyny z apteczką, która okresowo odczuwała potrzebę rzucania się w przepaść. Teraz rewolucjoniści i obrońcy ojczyzny pragnęli bardziej jedzenia, kawy i czystych ubrań, a zatem, ścigana rytmicznym łomotem, wrzaskami i krzykami, klucząc między żołnierzami, milicjantami i cywilami z trójkolorowymi opaskami na ramieniu, Maja kilkakrotnie pokonała drogę od uniwersytetu przez ulice Batiştei, Sahia, Caragiale, aż do Marii Rosetti. Pokój, który Maria oddała Mai w swojej instynktownej szczodrości, chociaż mogła wynająć go za ciężkie pieniądze, znajdował się niedaleko Interpolu i jego okna skierowane były na olbrzymie paraboliczne anteny. Maja wzięła stamtąd jak ze spożywczaka cukier, kawę, konserwy i wróciła z nimi na uniwersytet. Po pewnym czasie przyszła kolejny raz, bo zapomniała kawiarki. Żeby trochę wystawić na szwank swoje szczęście, które nie opuściło jej nawet podczas najbardziej nieprzemyślanych skoków i rzucania się z dużej wysokości, Maja po raz trzeci wyruszyła w drogę do ulicy Marii Rosetti, tym razem jednak tylko do piekarni przylepionej do mieszkania rabina, z którego przez całe zeszłe lato dobiegały dźwięki rozgłośni radiowej Wolna Europa. Teraz w piekarni panowała cisza i ciemność, a chleba nie było, więc wróciła, nie wchodząc do domu ciotki. Naprzeciwko piekarni prawie zderzyła się z bardzo zadbanym panem w okularach, który właśnie wyszedł na spacer z pieskiem z ośmiopiętrowego bloku zasłaniającego od prawej strony dom Marii. Przeprosiła, elegancki pan odpowiedział krótko proszę i poszli każdy w swoją stronę, między domami. Dopiero, kiedy po kilku miesiącach Maja zobaczyła ponownie tego gościa w telewizorze, zrozumiała (chociaż nikt jej nie uwierzył), że około piątej z czymś dwudziestego trzeciego grudnia na ulicy Marii Rosetti stuknęła się z generałem Chiţakiem, przyszłym ministrem spraw wewnętrznych, który zostawił na chwilę trwającą właśnie rewolucję, żeby pospacerować z ukochanym czworonogiem.
Kolejne dwa dni i dwie noce Maja spędziła na wydziale Filologicznym przy ulicy Edgara Quinet, w nocy śpiąc na biurku w sekretariacie, a w dzień dokarmiając żołnierzy, którzy na polecenie Frontu Ocalenia Narodowego mieli bronić studentów przed Bóg jeden wie kim. Jeden z profesorów z katedry folkloru, o którym później mówiono, że był informatorem Bezpieki, spacerował po dużym holu z granatem w ręce. Do drzwi wejściowych podchodzili stale zagraniczni reporterzy, przez nikogo nie kontrolowani, być może dlatego, że ustalono szeptanką, iż „terrorystami“ byli rodzimi Rumuni. Reporterzy stawiali pytania, próbowali zrozumieć odpowiedzi i znikali, aby przesłać najświeższe informacje. W rewolucyjnej wrzawie, z której po dziesiątkach lat Maja przypominała sobie zwłaszcza dziwną noc spędzoną w pustym pociągu przybyłym na bukareszteński Dworzec Północny bez choćby minuty opóźnienia, zdarzyło się jej poznać najważniejsze osoby tamtego czasu. W pamięci utkwił jej też żołnierz myjący nogi w toalecie obok sekretariatu, podczas gdy karabin i naboje leżały w brzydko pachnącej kałuży. Nie zapomniała też prędko o skandalu, jaki wybuchł na pierwszych wolnych wyborach w Lidze Studentów, na których zagraniczni reporterzy wytrzymali kilka minut, a potem, wykończeni przez wrzaski, niemożliwe do przetłumaczenia przekleństwa i napięcie grożące wysadzeniem wszystkiego w powietrze, zebrali swoje kamery, puszyste mikrofony, kable i zniknęli. Tak samo, jak zniknęli trzej szefowie Komunistycznego Związku Studentów Rumuńskich, których nikt nie chciał ponownie wybrać. Panowie oddalili się do pierwszej sali obok windy, gdzie kiedyś układano rozkład zajęć i wybrali się między sobą. Tak zakończyła się rewolucja Mai i tak wzięła ona udział w zamianie Hotelu Universal na akademik tylko dlatego, że akurat była tam obecna. Zbieg wydarzeń nie mający w sobie nic mistycznego, gdyż chodziło bardziej o ponowne wykorzystanie atrakcyjnej przestrzeni położonej w samym centrum miasta, sprawił, że Maja otrzymała pokój w hotelu bez żadnej gwiazdki, gdzie kiedyś przez pewien czas mieszkała jej praprababka Rada, złotowłosa dziewczyna przywieziona przez Bazylego Capşę spod Warny na pamiątkę swojej pierwszej nieudanej eskapady handlowej do Sewastopola.”
Przekład z języka rumuńskiego: Radosława Janowska-Lascar