W ciągu najbliższych 12 tygodni zapraszamy do odkrywania na nowo postaci Constantina Brâncuși w ramach naszego mini-serialu online.
W tym tygodniu –wspomnienia mistrza kamieniarskiego Ioana Alexandrescu
Wiele
lat temu pisarz Romulus Rusan przeprowadził dwanaście rozmów o
Constantinie Brâncuși. Zatytułował je „Rozmowy przy Stole
Milczenia”. Wśród rozmówców znalazły się znane ówcześnie w
Rumunii osobowości: od arystokratek Miliṭy Petraṣcu i Celli
Delavrancea po kompozytora Dimitrie Cuclina i architekta Octava
Doicescu, od inżyniera Ṣtefana Georgescu Gorjana po kamieniarza
Ioana Alexandrescu, od studenta Grigore Popa po właściciela zajazdu
Nicolcioiu i, podobnie, od artystów plastyków Maca Constantinescu i
Iona Vlasiu począwszy, po poetę E. Jebeleanu i V. G. Paleologa
(ewangelistę
Brâncuṣiego).
Udało
im się nie tylko ukazać postać samego Brâncuṣiego, ale również
uchwycić obraz tamtej Rumunii, europejskiej i „zintegrowanej z
Zachodem”.
Owe
dwanaście rozmów, które składają się na nasz nowy projekt
online, jest świadectwem wysiłku, by uwolnić Brâncuṣiego od
stereotypów wynikających z narosłej wokół niego legendy i od
efektów propagandy, tak by stał się człowiekiem prawdziwym, z
krwi i kości. Portret rzeźbiarza, który się z nich wyłania jest
wiarygodny i pozbawiony uprzedzeń, skropiony rosą niewinności, ale
i otoczonyniewidzialnym
nimbem,
jak mówi jeden z rozmówców. Staje przed nami człowiek świadom
swojej wartości, ale nie nadęty, z poczuciem humoru, ale i trochę
przewrażliwiony, czarujący, ale i nieco trudny, o silnej
osobowości, zachowujący jednak pewną dozę naiwności, o której
przypomina nam jego żartobliwe:Gdy
przestajemy być dziećmi, znaczy, że już po nas.
Geniusz staje się na powrót zwykłym, żywym człowiekiem: to
właśnie prawdziwość osoby przekonuje nas o genialności dzieła
artysty.
Jesteśmy wdzięczni Romulusowi Rusanowi, wielkiemu przyjacielowi Polski, za jego książkę. Zainspirowała nas ona do zaprezentowania w najbliższyh tygodniach polskim odbiorcom postaci Constantina Brâncuși. Nasze podziękowania kierujemy także pod adresem p. Any Blandiany, małżonki i spadkobierczyni spuścizny Romulusa Rusana, która wspiera nasz projekt.
Nim zagłębimy się w opowieści o Constantinie Brâncuși, oddajmy głos Romulusowi Rusanowi:
„Czy
można powiedzieć jeszcze coś nowego o Brâncuṣim?”
Pytanie to stawiali mi niemal wszyscy, których pytałem o niego. Czy
znali go kiedyś bardzo dobrze czy przelotnie, czy spotykali go
wielokrotnie czy przypadkowo, teraz osoby te niemal obawiają się
opowiadać o nim w sposób prosty, ludzki, wspominać go takim jakim
był niegdyś. To dziwne, ale, zamieniony w pomnik i umieszczony z
czcią na piedestale przez naszego ducha skłonnego do tworzenia
legend, umarł człowiek z krwi i kości. Mit czasami zabija po raz
drugi.
Oto
dlaczego nalegałem, by moi rozmówcy przypomnieli sobie raczej jak
odbierali Brâncuṣiego na początku znajomości, gdy pierwsze
wrażenia są mniej stonowane. Chciałem, by opowiedzieli mi swoje
wspomnienia, nawet jeśli obawiali się, że będą przeczyć sobie
nawzajem i sobie samym, że będą się powtarzać. Moim celem było
zebranie dokumentacji, przeprowadzenie wiwisekcji – pragnąłem
przywrócić do życia dwanaście wcieleń Brâncuṣiego, które
żyją w moich kolejnych rozmówcach. Chciałem, jakby przy pomocy
kalejdoskopu, złożyć te kolorowe szkiełka w jeden obraz, obraz,
który będzie podnosił czytelnika na duchu nie tylko dzięki mocy
geniuszu rzeźbiarza, ale i dlatego, że ukaże jego słabości.
Zdjąwszy z piedestału, oddajmy go naszym braciom. Reszta jest
milczeniem.
IOAN ALEXANDRESCU
Jeden
z kamieniarzy, ktorzy pod kierunkiem Constantina Brâncușiego
pracowali nad ornamentem Bramy Pocałunku(ur. 11 lutego
1911, Lipova - Arad – zm. 198…?).
Po
ukończeniu szkoły w Aradzie, przyjechał do Bukaresztu, gdzie
został zatrudniony i wysłany do pracy w Târgu Jiu. Tam stał się
prawą ręką i cichym wielbicielem wielkiego artysty.
Wywiad miał miejsce w domu Ioana Alexandrescu w Bukareszcie przy ulicy Buzești (ktora zniknęła z mapy miasta na skutek masowych wyburzeń w latach 80.). Rejon Buzești był przed wyburzeniem dzielnicą robotniczą zamieszkałą przez kupcow i sklepikarzy. W XIX wieku mieszkał tu w wynajętym pokoiku przez kilka lat poeta Mihai Eminescu. Poniższa rozmowa, naturalna i spontaniczna, miała rownież tę zaletę, że Alexandrescu niedługo wcześniej wziął udział w sympozjum w Narodowym Muzeum Sztuki i często odwoływał się do danych z przygotowanej na tę okazję konferencji.
– Ile miał pan lat, gdy poznał pan Brâncușiego?
– Skończyłem 27, a Brâncuși 62. Gdy przyjechałem do Bukaresztu (pochodzę z Radnej, skończyłem Szkołę Przemysłową w Aradzie i odbyłem praktyki w wielu prywatnych pracowniach w Timișoarze), nie podejrzewałem, że właśnie wtedy, w 1938 roku, będzie miało miejsce spotkanie, które wpłynie na całe moje życie. Brâncușiemu polecili mnie architekt Giurgea i przedsiębiorca Boitan, którzy mieli za zadanie znaleźć rzemieślnika do pracy w Târgu Jiu. Architekt Giurgea zarekomendował mnie: Alexandrescu się nada, nic go w Bukareszcie nie trzyma, przyjechał tu za pracą.
– Spotkaliście się w Târgu Jiu?
– Nie, w Bukareszcie, w domu Tătărescu* przy ulicy Polonă. Dyskutowaliśmy po drodze z Brâncușim. Szliśmy w kierunku Șoseaua Jianu, gdzie mieszkał pewien Rufer,który miał metalizowaćKolumnęz Târgu Jiu. Wzniesiono ją w 1937, rok wcześniej. Niedługo potem wyjechałem do Târgu Jiu, z dwoma pozostałymi kamieniarzami, a Brâncuși przyjechał tydzieńpóźniej. Był maj, po Wielkanocy…
– Czekaliście na niego na dworcu?
– Tak. Przyszliśmy mu pomóc z bagażami, ale ku naszemu zdziwieniu, był sam i miał tylko jedną walizkę. Poszliśmy prosto do Hotelu Regal (Królewskiego). Chciał mieszkać jak najbliżej pracy. Gdy już się zainstalował, powiedział mi: Młodzieńcze, powiem ci co masz robić. Będziesz przychodził do mnie każdego ranka, a ja będę ci wydawał dyspozycje… Będziesz ze mną pracował, gdy będę na miejscu, a jak mnie nie będzie, będziesz kierował pozostałymi. Następnego dnia, kiedy przyszedłem po dyspozycje, zapytał mnie czy umiem czytać rysunki. Powiedziałem, że tak. Rób tylko to, o co cię poproszę. Spójrz na to. Brâncuși mieszkał w małym pokoju 3x4 metry. Odsunął meble pod ściany i rozłożył na podłodze płachtę papieru pakowego, na którym zrobił szkice węglem. Począwszy od tego dnia przygotowywałem mu te wielkie płachty, na których robił szkice. Sklejałem je z mniejszych kawałkow papieru. Nigdy nie widziałem u niego żadnego planu. Dawał mi tylko szkice i wyliczenia. Niektóre ze szkiców dawał mnie, inne kazał mi spalić, a jeszcze inne zwijał w rulon i chował do walizki. Przypominam sobie, że widziałem na jednym z nich kształt, który przypominał rozpołowione jabłko, a w jego środku umieszczona była jakby zapalona świeca. Między szkicami widziałem także drewniane słupki wystrugane przez niego scyzorykiem i dłutkiem. Brâncuși wybrał spokój, który tu panował, by łatwiej się skupić. „Spokój” – no, powiedzmy: pokojówki z hotelu mówiły mi, że kładł się koło 21.00, ale potem budził się koło drugiej, w środku nocy i zaczynał pracować. Tak czy owak, każdego ranka miał dla mnie nowe szkice.
– Jaką pracę wykonywał pan w Târgu Jiu?
– Pracowałem przy rzeźbie z Bramy Pocałunku, która wtedy nazywała się Bramą Zbratania Bohaterów. Jej struktura już stała, gdy przyjechałem (kolumny z trawertynu z Banpotoc, a nadproże ze zbrojonego betonu pokrytego trawertynem). Początkowo brama ta miała się znajdować u wejścia do parku (położono już fundamenty, nie są głęboko, można je łatwo odkopać), ale Brâncuși powiedział, że nie przyjechał tu stawiać bramy wejściowej do parku, więc przeniesiono ją zgodnie z jego wolą do alei,którą nazwał„Aleją Chwały”. Jeśli chodzi o Stół Milczenia,który nazywał się wtedy Stołem Rodziny, gdy przyjechałem, ułożony był tylko jeden krąg stołu, a krzesła stały w nieładzie.Górna część stołu miała zostać przywieziona z Devy z zakładu Pietroasa. Najpierw z kamieniołomu przysłali dwa kręgi o tych samych wymiarach, ale Brâncuși nie był zadowolony,górny krąg miał być większy. Krzesła też mu nie odpowiadały. Nie chciałem, żeby wyglądały jak klepsydra, chciałem, żeby przypominały dwa kociołki postawione jeden na drugim, denkami do siebie – mowił. Chciał je zmienić, ale było zapóźno.
– Brał pan udział w ich ustawianiu?
– Tak. Brâncuși rozwiązał to bardzo prosto, jak doświadczony majster. Do kamienia przywiązał sznurek, zakreślił nim okrąg dookoła stołu. Ja siadałem na krześle, a kamień przywiązany do sznurka musiał wyznaczyć styczną z moimi kolanami. Ustawiliśmy je w sześciu grupach po dwa. Krzesła miały stać także dookoła Kolumny. Miały mieć kształt połowy modułów, z których zbudowana jest Kolumna: dwanaście krzeseł wokół Kolumny, tak jak wokół Stołu, i jeszcze osiemnaście innych ustawionych po trzy w niszach wyciętych w trawnikach wokół Kolumny. Chciał też, żeby aleja pomiędzy Kolumnąa Stołemwybrukowana była nieregularnymi kamieniami rozmieszczonymi co dwa metry, żeby pomiędzy nimi rosła trawa. W urzędzie miasta w Târgu Jiu muszą gdzieś być protokoły, w których spisane jest czego jeszcze życzył sobie „pan inżynier Brâncuși”. Prace wciąż odsuwane były na później, ponieważ większość środków została wydana na spłatę właścicieli terenu. Gdy burmistrzem został wojskowy, Brâncuși zrozumiał, że utracił wsparcie i nie uda mu się dokończyć pracy. Wyjechał bardzo zawiedziony. Część tych krzeseł, które nie dotarły na czas, widziałem jeszcze niedawno porzucone na jakimś podwórku albo w domach osób prywatnych.
– Dlaczego zwracano się do niego „panie inżynierze”?
– No, tak się mówiło w mieście, że przyjechał inżynier z Paryża. To był porządny człowiek, blisko z ludźmi. Interesowało go, gdzie mieszkamy, gdzie jadamy, czy dobrze nam płacą, czy się dogadujemy z inżynierem Doplereiterem, który nadzorował prace ze strony rodziny Tătărescu, i z inżynierem Vintilă z urzędu miasta. Poza tym nie był gadatliwy, raczej zamknięty w sobie, mówił tylko to, co konieczne. Czasem próbowałem zapytać go o to czy tamto, ale przerywał mi, mówiąc: Daj spokój, lepiej ty mi coś opowiedz! Wolał słuchać, pozwalał mi mówić o wszystkim, tylko nie o pracy. Gdy słuchał, odpalał papierosa od papierosa, a potem nagle wyciągał do ciebie rękę: Powodzenia!– mówił i odchodził. Zwierzyłem mu się, że wielu mnie pyta nad czy my tam pracujemy. I co im odpowiadasz? – zapytał z zaciekawieniem. Nie wiem, co im odpowiadać. Pracuj, a zobaczysz, co będzie. Gdy przyjdzie czas, będzie wiadomo. Zapytałem go pod koniec, czy nie powinienem napisać na pomniku jego nazwiska (umiałem wykuć ładne litery). Napisz swoje, ja nie jestem rzemieślnikiem.
– Ludzie byli ciekawi, co robicie?
– Tak, ludzie byli zdezorientowani, bomówiło się, że to będą pomniki na cześćbohaterów. Ja też przywiozłem sobie tylkoniektóre narzędzia, bo spodziewałem się, że będziemy rzeźbić sceny walk nad rzeką Jiu. Już na miejscu zobaczyłem na szkicach Brâncușiego tylko jakieś kształty przypominające gont. Byłem mu jednak posłuszny, bo przyjechał z Paryża, i także dlatego, żemógłby być moim ojcem.Mówiłem do niego „mistrzu”, a on do mnie „młodzieńcze”. Pozostali dwaj robotnicy zaczęli wykorzystywać jego dobroć, iktóregoś dnia, gdy się upili (bo płacili nam naprawdę dobrze), na napomnienia Brâncușiego odpowiedzieli wyzwiskami i ordynarnymi komentarzami na temat jego rzeźb. Natychmiast ich zwolnił, a mnie poprosił, żebym mu znalazł jakiegoś robotnika z kamieniołomu. Przyprowadziłem mu Gore, z Dobriţy.
– Jak wyglądał plan dnia?
– Rano Brâncuși jadł twaróg, jabłko i trochę wiejskiego chleba. Zazwyczaj po drodze do hotelu, zachodziłem na targ i przynosiłem mu to, czego potrzebował. Około 9.00 przychodził na plac budowy. Praca szła powoli i bardzo dokładnie. Dopiero po jakimś tygodniu namysłu narysował mi węglem na Bramie wstępne kontury. Ja poprawiłem grafitem przy użyciu cyrkla i innych narzędzi, a potem zacząłem pracować dłutem i młotkiem. Brâncuși kierował mną z ławki, na której siedział: wyżej, niżej (w tej sprawie też nie był gadatliwy, wystarczało mu kilka słow, by powiedzieć o co mu chodzi), a gdy było coś ważnego, sam brał dłuto i mi pokazywał. A potem wracał na swoją ławkę. Kieszenie miał pełne jabłek, obierał je bez przerwy i bawił się spiralami z obierek. Zawsze był ubrany w ten sam sposob: słomkowy kapelusz przekrzywiony na jedno ucho, wełniany sweter z podwiniętymi rękawami, chłopskie konopne spodnie, a na nogach saboty. Z powodu reumatyzmu nosił sweter i siadywał zawsze na słońcu (w hotelu miał jeszcze jeden czarny garnitur). Gdy widział, że praca idzie naprzód, mówił: Teraz jest dobrzei szedł sobie. To było około 11.00–12.00. Przyglądał się trochę, jak ogrodnicy wyznaczają alejki (wcześniej było tu wydeptane przejście), potem spacerował nad brzegiem rzeki Jiu i wracał około 14.00. Czasami zapraszał mnie na te swoje spacery. Nosiłem jego aparat fotograficzny na ramieniu, on szedł przodem z założonymi z tyłu rękami, lekko pochylony, zamyślony, zapominał o moim istnieniu. Nie odzywałem się niemal wcale. W dni targowe chodziliśmy na rynek. Brał do ręki przedmioty wystawione na sprzedaż – dzbanki, fujarki, łyżki, widły, i studiował je z uwagą. Najbardziej interesowały go kufry posażne, szczególnie rzeźbione na wiekach postacie. Nie kupował niczego, wypytywał tylko ludzi skąd pochodzą. Czasami, Brâncuși z kieszeniami pełnymi jabłek, a ja z aparatem na ramieniu, ruszaliśmy w pole. Któregoś razu zatrzymał się i zaczął rozmawiać z kobietami, które płukały w rzece tkaniny. Wtedy też, a był to czas żniw, podszedł do chłopów, którzy posilali się koło wozu zaprzężonego w woły. Zaczął z nimi rozmawiać i zrobił im zdjęcie! Potem ustawił aparat i wszedł w pole. Zboże sięgało mu do pasa. Dotknął dłońmi kłosów, i tak kazał mi się sfotografować. Zazwyczaj jednak nie chciał, by robiono mu zdjęcia.
– Lubił rozmawiać z chłopami?
– Tylko ze starymi, z tymi, którzy wydawali się mądrzy. Pytał ich skąd pochodzą (jego ulubione pytanie), czy znają tego czy owego i co porabia. Wieczorami w zajeździe Costică Costăchescu nazywanego Baranem, siadywał sam przy stole, zamawiał szaszłyki albo sarmale**, kieliszek wina piołunowego. Potem odpalał papierosa od papierosa (wypalał około 100 sztuk dziennie) i wdawał się w rozmowę z jakimś brodaczem przy sąsiednim stoliku. Nie lubił luksusowych lokali, takich jak ten w Hotelu Regal. Popołudniami przychodził do kręgielni i paląc przyglądał się jak gramy. Czasami w sobotę o świcie ruszał z woźnicą Peștilem w drogę, uzgodniwszy wcześniej, żeby ten przewidział wyżywienie dla siebie i dla konia. Wracali wieczorem tego samego dnia albo wieczorem w niedzielę. Przemierzali okoliczne wsie: Brănești, Peștișeni, Tismana. Peștil opowiadał mi niepocieszony, że całą drogę nie zamienił z „panem inżynierem” ani słowa. Brâncuși dawał mu tylko znak ręką, żeby się zatrzymał przed jakimś domem, rysował coś w notesie, potem wkładał notesik do kieszeni i znowu dawał znak ręką, żeby woźnica ruszył.
– Jak długo przebywał pan w Târgu Jiu?
– Od maja do końca września 1938 roku, w tym czasie Brâncușiego nie było tylko przez dwa tygodnie. Chciał zabrać mnie ze sobą do Paryża, ale zobaczył moją żonę,która przyjechała do mnie w odwiedziny. Zabrałbym cię ze sobą, trochę bym cię pomęczył, bo dobry z ciebie materiał na rzeźbiarza, ale ty jesteś żonaty, a to znaczy, że masz duże potrzeby, potrzebujesz dużo pieniędzy. Tobie potrzeba pieniędzy, a nie sztuki. Pewnego dnia przyszli do niego ludzie z Dobriţy i prosili go, żeby u nich też stworzył pomnikbohaterów. Brâncuși odmowił: Weźcie jego, on potrzebuje pieniędzy. I tak się stało. Poprosiłem go, żeby mi poddał jakiś pomysł. Najpierw milczał, a potem powiedział: Zrób żołnierza z bagnetem, kupkę kamieni, flagę i napis „Tędy nie przejdziecie”. I już. Zaczął się śmiać pod wąsem. Brâncuși uśmiechał się tylko oczami, unosiły mu się trochę policzki. Tak właśnie uśmiechał się we wrześniu, gdy rozstawaliśmy się ostatecznie na dziedzińcu domu inżyniera Doplereitera. Był przygnębiony i smutny, bo zostawiał pewne sprawy niedokończone. Mnie pozostał jednak w pamięci uśmiechnięty. Nigdy się już nie spotkaliśmy.
[Tłumaczenie tekstów z języka rumuńskiego: Natalia Mosor]
*
Gheoghe Tătărescu (Tătărăscu) –
premier Rumunii w latach 1934–1937 i 1939–1940.
**
sarmale – rodzaj małych gołąbkow
owiniętych w liście winorośli lub kapusty.